Dzień, który na zawsze zostanie w naszej pamięci.
Pod koniec września, wraz z moimi koleżankami i kolegami z klasy humanistycznej, pod opieką p. Dagmary Kwiecińskiej, mieliśmy zaszczyt wziąć udział w wyjątkowym wydarzeniu. Spotkaliśmy się z panią Lidią Maksymowicz, byłą więźniarką obozu Auschwitz Birkenau. Kobietą, której los nie szczędził, doświadczoną trudnymi chwilami i dzielącą się historią, mądrością i wrażliwością.
Przyjeżdżając pod Muzeum Auschwitz, gdzie miało odbyć się spotkanie, mijaliśmy ceglane budynki byłego nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Już wtedy wielu z nas poczuło smutek i poruszającą atmosferę tego miejsca. Zajęliśmy miejsca w auli Międzynarodowego Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście, oczekując na przybycie gościa. Po chwili wszyscy obecni wstali, a zza drzwi wyszła starsza kobieta o lasce, przyjaźnie darząc nas swym uśmiechem – Pani Lidia. Zaczęła swoje rozważania od nawiązania do obecnej sytuacji w Ukrainie. Przestrzegła nas, że musimy czynić absolutnie wszystko, aby na świecie panował pokój. Prosiła o pamięć i refleksję nad czasami minionymi, a przede wszystkim zwróciła uwagę na kwestię pomocy ludziom uciekającym przed wojną. Następnie przeszła do swojej historii. Opowiadała nam o czasach, kiedy jako mała dziewczynka została wraz z mamą i dziadkami wieziona wiele godzin bydlęcymi wagonami do obozu Birkenau, gdzie spędziła trzynaście miesięcy, przeżywając niewyobrażalnie traumatyczne chwile. Na miejscu została brutalnie oddzielona od swoich bliskich. Jej dziadkowie zostali zamordowani w krematoriach, ją dołączono do baraku dziecięcego, a ukochaną mamusię do baraku kobiecego. Straciła tożsamość… nie miała imienia i nazwiska, była numerem 70072. Mówiąc o swoim obozowym tatuażu, o zbiórkach, podczas których musiała szybko przedstawiać się właśnie tym numerem, energicznie wstała odsunęła rękaw swojej granatowej marynarki i na pomarszczonym przedramieniu ujrzeliśmy czarne cyfry 70072. W tamtym momencie łzy spłynęły po moich policzkach…
Czarne buty i biały kitel „doktora bez uczuć”, przeprowadzającego na niej eksperymenty medyczne – Josefa Mengele, głód, ciemny sztywny od insektów koc, szczury i trzęsące się ręce mamy… to właśnie te obrazy zostały w głowie Pani Lidii. Z małej, zaledwie czteroletniej dziewczynki, stała się osobą walczącą o przetrwanie, bijącą się o każdy kęs. Bez miłości, przyjaźni, bez nienawiści i żalu. Tylko przetrwać. Któregoś dnia mama pochyliła się nad nią, mówiąc: Nigdy nie zapominaj jak się nazywasz, skąd jesteś i jak ja się nazywam. Wrócę po Ciebie. Po tych słowach rozdzieliły się. Nadeszło wyzwolenie. Mama Lidii dostała się do innego obozu, a dziewczynkę zaadoptowała polska rodzina z Oświęcimia. Oszołomiona, przerażona mała Lidia nie wiedziała jak ma się zachowywać, nie umiała nawet nazywać przedmiotów codziennego użytku. To właśnie w tej rodzinie pierwszy raz od dłuższego czasu dostała ludzkie traktowanie, poduszkę, kołdrę, ciepły posiłek i MIŁOŚĆ…
Będąc już młodą kobietą zaczęła interesować się losami swych bliskich. Skontaktowała się z instytucjami, zajmującymi się odszukiwaniem osób zaginionych podczas II wojny światowej. Po kilku telefonach coś ruszyło. Znaleziono jej matkę. Kobiety po 17 latach rozłąki spotkały się w Moskwie.
To moja misja – tak o swoich spotkaniach z młodymi ludźmi mówi pani Maksymowicz. Uczy nas, że należy pamiętać o historii, by to co złe już nigdy nie wróciło. Uważam, że jakbym była pełna nienawiści i pragnęła zemsty, to cierpiałabym jeszcze bardziej niż ten, który właśnie zadał mi to cierpienie – stwierdziła. Sama mówi, że wiele zawdzięcza Bogu, który tak kierował jej losem, by mogła teraz z nami przebywać i opowiadać o swoich doświadczeniach. Niedawno, w 2021 r. papież Franciszek ucałował jej wytatuowany numer jako hołd dla wszystkich dzieci obozowych.
W mojej wypowiedzi nie da się nawet w kilku procentach streścić historii tej niezwykłej kobiety, dlatego zachęcam do lektury niedawno wydanej książki pani Lidii Maksymowicz i Paolo Rodari Dziewczynka, która nie potrafiła nienawidzić.
Jednak najbardziej wzruszający dla mnie moment nastąpił pod koniec spotkania, kiedy podeszłam do Pani Lidii dziękując za to, że mogłam usłyszeć jej piękne świadectwo i za to, że jest. Ona przytuliła mnie, mocno trzymając moją dłoń, spojrzała mi w oczy i powiedziała: Życzę Ci kochanie szczęśliwego życia.
Pani Lidio jeszcze raz DZIĘKUJĘ! To była najpiękniejsza lekcja historii i życia.
Malwina Hernas,
Klasa 3H