Recenzja Natalii
„Sztuka sięgania gwiazd”
Chiara Parenti
Kupiłam tę książkę o przepięknej okładce w maju. Była to jedna z tych chwil w roku, kiedy po zastrzyku gotówki możemy wreszcie uzupełnić swoją biblioteczkę o najnowsze tytuły. „Sztuka sięgania gwiazd” była akurat świeżą perełką Znaku i – chociaż moja lista książkowych „must have” pękała w szwach – zdecydowałam się ją kupić. Muszę przyznać, że cudownie prezentuje się na mojej półce, ale muszę także przyznać, że leżała tam nietknięta aż do zeszłego tygodnia. Odnoszę wrażenie, że ta książka była mi potrzebna – otrząsnęła mnie z jesiennej melancholii, która powoli przejmowała władzę nad moim umysłem. Juliet Ashton ze „Stowarzyszenia miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek” twierdziła, że książki same sobie wybierają czytelnika, może też same wybierają czas, kiedy zostają przeczytane?
Książka, o której powinnam mówić, to niezwykła historia o słońcu, które uczy się świecić. O pokonywaniu strachu, wychodzeniu ze strefy komfortu i uczeniu się życia. Jest to też historia o bólu. Bólu, którego nie da się stłumić, zasłonić, wypalającym dziurę w piersi.
O tym, że każdy z nas przeżywa koniec świata i musi nauczyć się żyć na jego zgliszczach.
O tragediach, które nas dotykają – chociaż mają miejsce tysiące kilometrów stąd.
„Sztuka sięgania gwiazd” nie znajdzie się na szczycie moich ulubionych książek. Bywała przesłodzona, a czasami miałam wrażenie, że w kółko omawiane jest jedno i to samo. Czasem też frustrowała mnie w momentach, w których nie powinna (ale być może to sprawa czysto personalna). A jednak zasiała we mnie pewną nadzieję – nigdy nie jest za późno, by zmierzyć się z własnym strachem.
Wbrew moim wcześniejszym narzekaniom to dobra książka, może wam spodoba się bardziej, może mniej.
Polecam ją właśnie na jesienne wieczory, żeby pod ciepłym kocykiem przenieść się na chwilę do słonecznych Włoch i żeby rutyna oraz poczucie niemocy nie zawładnęły waszym życiem.
Miłego czytania!
Natalia Mydlarz