STRACH DZIECKA ATENY
autor: Kinga Kubiś
Dopiero co wybiła północ. Na miejsce bitwy przyszłam godzinę przed czasem, aby wszystko przygotować. A dokładniej to do… domu? Nie mogłam i nie chciałam już go tak nazywać. Ten budynek był dla mnie schronieniem przez wiele lat, ale teraz znaczył dla mnie nie więcej co pole bitwy. Nawet zaschnięte plamy krwi na podłodze nie robiły na mnie większego znaczenia.
Z plecakiem na plecach opierałam się o ścianę, między jednym regałem z książkami,
a komodą z telewizorem w salonie. Uznałam, że będzie to najlepsze miejsce do obserwacji
i szybkiej reakcji, z widokiem za okno i prawie cały parter, a także drogą bez przeszkód do napastnika.
W kieszeni ciążył mi pistolet, a w dłoniach ściskałam – uwaga, zaskoczenie – młotek. Walka bez niego byłaby jak utrata całego przedramienia.
Przed wyjściem pożegnałam się z wszystkimi, na których mi zależało, choć nie pozwalałam sobie na inną myśl, jak tylko, że do nich wrócę, a oni do mnie.
Po drodze wciąż rozmyślałam o słowach Tanatosa o tym, że będę musiała się zmierzyć
z moim największym lękiem. Nie widziałam innego wytłumaczenia, niż to, że będę walczyć
z pająkami, których najbardziej się obawiałam. Problem polegał na tym, że co się stanie, jeśli ktoś boi się ich w większej ilości? Będzie musiał pokonać je wszystkie? Wiecie chodzi mi o jakieś stado… albo coś…
Minuty zamieniły się w godziny. Gdy na zegarze wybiła pierwsza, co kilka sekund zerkałam na zegar, nie mogąc pojąć, dlaczego jeszcze jest tak spokojnie. Powoli zaczęłam zasypiać
z otwartymi oczami. W dzieciństwie taka sytuacja nigdy nie miałaby prawa bytu, ze względu na ADHD. Nie mam pojęcia co się stało, ale siedzenie w jednym miejscu i wpatrywanie się
w przestrzeń już od dłuższego czasu nie jest dla mnie problemem. Może coś się zmieniło po tym, jak przez wiele godzin wpatrywałam się w martwą twarz Huntera? Albo w noc, gdy przeglądałam dzienniki rodziców?
Gdy wybiła czwarta powieki same zaczęły mi się zamykać, a głowa opadać. Starałam się nie zwracać uwagi na mokre od zimnego potu dłonie. Tanatos powiedział, że wszystko będzie trwało od północy do szóstej rano, ale nie spodziewałam się, że będę musiała tak długo czekać. Raczej myślałam, że jak tylko na zegarze pojawią się cztery zera, będę musiała wykorzystać sto procent swojej uwagi do przetrwania.
Ale o to właśnie im chodzi – zdałam sobie sprawę. Bitwa może trwać godzinę, jak i zaledwie kilka minut. A przedłużając tak czas, tylko tracę siły przez niewyspanie i zmęczenie. Kolejny przemyślany ruch ze strony bogów. Na ich nieszczęście też miałam parę asów w rękawie.
Ale póki co wsłuchiwałam się w cykanie świerszczy za oknem.
****
Piąta rano. Była piąta rano, a ja od dwóch godzin nie kiwnęłam choćby palcem. To cud, że
w ogóle udało mi się nie zasnąć, choć czasami było naprawdę ciężko.
Promienie unosiły się nad moją głową, niczym przezroczysty dach. Drzwiczki szafki skrzypnęły w kuchni. Zobaczyłam długi cień ciągnący się aż do kanapy.
Zaczęło się.
Na kucaka przeszłam do sofy i lekko wychyliłam się zza jej rogu, a wtedy małe pająki znikąd pojawiły się nade mną na kanapie. Ich odnóża latały od góry do dołu, a głowy poruszały się, jakby dostały zwarcia. Uderzyłam w jednego młotkiem, a wtedy po prostu zniknął. Nigdy tak naprawdę nie istniał.
Powoli wyprostowałam kolana i wyszłam na korytarz między kuchnią, a salonem, a wtedy po obu moich stronach pojawiły się tarantula ukraińska i tarantula włoska, obie wielkości małej lodówki. Poruszały się jednocześnie, dzięki czemu od razu na dobre uświadomiłam sobie, że to iluzja. Wiedziałam, że to nie jedyni przeciwnicy, którzy zostali do pokonania, więc nie wysilając się, założyłam rękę na rękę i spojrzałam najpierw jednemu, a później drugiemu prosto w oczy. Jednocześnie na mnie skoczyli, ale w tym samym momencie zamknęłam oczy i uspokoiłam oddech. Gdy znów je otworzyłam, zostałam sama.
Zerknęłam do kuchni, gdzie dostrzegłam Alberta (jednego z najbardziej paskudnych pająków na tym świecie, którym jeden z cool dzieciaków w podstawówce gnębił moją psychikę) przeglądającego szafki i kilka jego mniejszych klonów skaczących po blacie. Pomachałam do nich ręką, a wtedy zniknęli jak ich poprzednicy.
Uspokajający uśmiech wykwitł na mojej twarzy. Naprawdę nie spodziewałam się, że to może być tak proste, gdy wszystko zaczęło się walić.
Nawet nie wiem kiedy i skąd wpadł na mnie gigantyczny skorpion, powalając na plecy. Cały mój kręgosłup przeszyła błyskawica bólu. Otworzyłam zamglone oczy, a wtedy dostrzegłam unoszący się ogon, błyszczący w słońcu. Opadł tak szybko, że nawet nie miałam kiedy krzyknąć. Kolec jadowy przebił moją skórę i płuca, zahaczył o coraz wolniej bijące serce i rozerwał je na strzępy. Przestałam się ruszać i oddychać. Nawet nie zdążyłam zamknąć oczu.
Dziwnie wyglądała ta śmierć. Jakbym nadal żyła. Mogła oddychać, a moje serce wciąż było w całości.
Nagle zaczęło mi brakować tchu i odruchowo go nabrałam, a wtedy zamiast bólu i krwi poczułam jedynie zakurzone powietrze w gardle. Usiadłam zgarbiona i dotknęłam skóry w miejscu gdzie ogon ją przebił, ale nie poczułam nawet zadrapania.
No tak… iluzja.
– Skoro giniesz z rąk twojej wyobraźni, co będzie gdy napotkasz prawdziwego przeciwnika? – głęboki, wibrujący głos rozległ się w mojej czaszce, a gdy podniosłam wzrok ujrzałam jego źródło. Oczywiście nie mogło go tu zabraknąć.
– Jeśli masz dla mnie jakieś rady to proszę, mów. A jeśli nie, to nara! – wysyczałam, wstając z ziemi.
Śmiech Tanatosa jeszcze na długo pozostał w mojej głowie, gdy rozwiał się w nicość. Nigdy więcej tego strachu. Nigdy więcej tego widoku. Spojrzałam na swoją dłoń, która już nie drżała. Nie musiałam nawet zaciskać jej w pięść.
– Tak właśnie myślałam…- mruknęłam i rozejrzałam się wokół. Tak naprawdę jedyne co się tu wydarzyło to to, że prawie sama się zabiłam. Niezły początek, ale przyszedł czas na koniec.
****
Gdy na parterze niczego nie znalazłam, wpięłam się na górę. Była już piąta czterdzieści, więc najwyższa pora, aby zaczęła się prawdziwa walka. A skoro ona nie chciała do mnie przyjść, to ja postanowiłam przyjść do niej.
Minęłam toaletkę na korytarzu, a później wejście do łazienki i sypialni rodziców. Stanęłam przed drzwiami do swojego pokoju i nie wiem skąd, ale wiedziałam, że jeśli je otworzę już nie będzie odwrotu.
Zacisnęłam mocniej palce na młotku. Pistolet nadal spoczywał w mojej kieszeni. Kopnęłam drzwi, aż uderzyły o ścianę z drugiej strony, ale jedyne co zauważyłam to bazę z koców i mebli, którą stworzyłam na szybko, gdy ewakuowano miasto. Ostrożnie weszłam do środka i już chciałam zerknąć przez drzwi prowadzące na balkon, gdy szkło pękło, a wewnątrz pokoju zmaterializowała się Arachne z tym jej okropnym, do połowy pajęczym, a w połowie kobiecym ciałem. Z ośmioma włochatymi odnóżami, szklistymi oczami i szczerbatym uśmiechem.
Ani trochę nie zdziwił mnie jej widok. Mieliśmy walczyć z naszymi największymi koszmarami, a skoro jako dziecko Ateny najbardziej bałam się pająków – głównie ze względu na przeszłość mojej matki, ale fajnie! – to Arachne była ich ”dowódcą”. Najpotworniejsza
z potwornych. Przez nią wszystko się zaczęło i na niej się skończy.
To było jak spotkanie z najmocniejszym bossem w grze albo filmie. Gdy serce ci przyspiesza, bo nie wiesz co się zaraz wydarzy, ponieważ bohater zazwyczaj nie dorównuje mocą antagoniście.
Sekunda, podczas której jedynie na siebie patrzyłyśmy, trwała z jakąś minutę, a później rozpętało się piekło.
Arachne rzuciła się na mnie, ale ja w tym samym momencie rzuciłam w nią młotkiem
i przewróciłam na nią lustro mojej wielkości. Szyba uderzyła ją wprost w paskudną twarz, co dało mi czas na odskoczenie do tyłu i trzaśnięcie drzwiami. Kiedy się jednak odwróciłam, aby zbiec korytarzem do kuchni, jej metalowe ramiona przebiły się przez cienką warstwę drewna i strąciły żyrandol wprost na moje nogi.
Tysiące połamanych kawałków spadło na podłogę i niczym melodia rozbrzmiały w moich uszach. Metal się powyginał, wszędzie zalegały ostre odłamki, ale nie miałam innego wyboru, jak po prostu przejść po tym gruzie.
Jednak zanim zdążyłam wykonać skok, drzwi od pokoju uderzyły mnie w plecy i poleciałam na złamanie karku na szkło, które wbiło mi się w dłonie, szyję i włosy. Arachne udało się wyjść
z mojego pokoju i teraz jak typowy pająk siedziała w kącie sufitu i piszczała na mnie tym swoim nieznośnym głosem, prawie mnie ogłuszając.
Zanim zdążyła mnie złapać za plecak, przeszłam po zawalonym żyrandole, omal nie skręcając kostki i rzuciłam się w stronę łazienki. Oczywiście Arachne była tuż za mną. Wbijała swoje wielkie odnóża w ściany, krusząc tym samym tynk.
Otwierając drzwi, przykucnęłam i kątem oka zobaczyłam nad sobą jej głowę. Zamiast się tym przejmować sięgnęłam po deskę do prasowania stojącą w kącie i wbiłam ją potworowi prosto w brzuch. Zaczęła jeszcze bardziej piszczeć, więc musiałam zakryć sobie uszy, co było wielkim błędem.
Pajęczyca wykorzystała ten fakt, chwyciła deskę i uderzyła mnie nią w głowę, przez co poleciałam na ścianę. Przez chwilę miałam mroczki przed oczami, a później kolejne uderzenie znów posłało mnie do kąta. Coś trzasnęło w mojej kieszeni i już wiedziałam, że nie będę miała żadnego użytku
z rozwalonego pistoletu.
Kiedy następnym razem Arachne znów się na mnie zamachnęła, wykorzystałam chwilę spokoju i wyskoczyłam z kąta, po czym pognałam obok toaletki na schody. Pajęczyca rzuciła za mną przedmiotem, ale na szczęście udało mi się przed nim uchylić. Na sekundę zatrzymałam się przed zejściem na dół i spojrzałam za siebie, aby akurat dostrzec, jak Arachne przez siłę rozpędu wpada za mną przez szklane drzwi na balkon. Kolejne malutkie odłamki szkła rozsypały się na każdą stronę, ale ja już ich nie widziałam.
Zbiegałam po schodach, póki miałam czas. Ostatnie dwa pominęłam i przeskoczyłam nad balustradą do kuchni. Ledwie tam wylądowałam, a już usłyszałam jak pajęczyca telepie się
w pogoni za mną. Szybko włączyłam pralkę i dwa miksery (jeden ręczny, drugi stojący),
i chwyciłam miotłę w obie dłonie.
Wtedy Arachne wpadła do kuchni, jednak po drodze napotkała mały problem. Wcześniej splotłam ze sobą wszystkie torby na zakupy jakie tylko znalazłam i uformowałam z nich coś
w rodzaju siatki, która właśnie w tym momencie spadła na głowę i plecy… Stworzenia? Stawonoga? Nazwijcie to jak chcecie. Próbowała zrzucić z siebie utrapienie, więc wykorzystałam chwilę
i dźgnęłam ją miotłom w jedno odnóże, które poleciało wprost do mojej drugiej pułapki. Związałam sznurkiem dwie tarki i przyczepiłam je do wejścia do pralki, więc ramię Arachne utknęło między dwoma kawałkami metalu, a później dodatkowo zaczęło się kręcić wewnątrz bębna. Wszystko tak przemyślałam, aby nie mogła jej już wydostać. Co innego, jeśli pralka przestanie działać, co mogło się stać w każdej chwili, widząc po dymie, który zaczął się z niej unosić. Musiałam się pospieszyć. Nie mogłam stracić tej drobnej przewagi.
Pajęczyca zdołała się w między czasie wydostać z siatek i zamachnęła się na mnie gigantyczną przednią odnogą, więc odruchowo upuściłam miotłę i chwyciłam ręczny mikser. Skierowałam jego ostrza na włosy na jej ramieniu, ale natychmiast rozleciały się w try miga. Rozpędzone kawałki uderzyły mnie w twarz i ramiona, rozcinając skórę, aż zatoczyłam się do tyłu.
Arachne to wykorzystała. Złapała mnie za plecak i podniosła do góry, ale udało mi się wyswobodzić ramiona i opaść z powrotem na ziemię. Dopiero wtedy zrozumiałam, że właśnie o to jej chodziło. Wrzuciła plecak z zawartością do pozostałego miksera i dodatkowo go przygniotła, aby na pewno wszystko się rozleciało. No to z telefonu też już nie skorzystam.
Jedyne co mi zostało, to miotła, którą upuściłam zdecydowanie za blisko pajęczycy. Nie miałam innego wyboru, jak tylko rzucić się w jej stronę, ale gdy tylko się schyliłam, do nosa wpadł mi zapach zgniłych jajek. Mimowolnie zakaszlałam z bólu, oczy mi poczerwieniały. Zamiast sięgnąć po szczotkę, podniosłam wzrok na pajęczycę i wtedy zobaczyłam odkręcony gaz na kuchence i paczkę zapałek w ręce potwora.
Nie miałam pojęcia kiedy zdążyła to robić, ale nie miałam też czasu, aby się nad tym zastanawiać. Jedyne czego pragnęłam, to znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
Rzuciłam się w stronę wyjścia do ogrodu. Arachne miała jedną unieszkodliwioną odnogę,
a drugą próbowała odpalić zapałkę, więc miałam czystą drogę, a przynajmniej tak myślałam. Zaraz jednak coś złapało mnie za kostkę i upadłam na brodę. Wstrząs rozszedł się po mojej twarzy
i czaszce. Na chwilę nic nie słyszałam i nie widziałam, a potem odwróciłam się na plecy, aby akurat zobaczyć, jak zapala się maleńki płomyk na czubku zapałki. To jedno małe czerwone światełko miało mnie zaraz zabić.
Zauważyłam, że to kolejna macka Arachne złapała mnie za stopę i zaczęłam ją kopać z całej siły, aż zdarłam sobie skórę własną podeszwą. Dość szybko się oswobodziłam, ale nie miałam już czasu, aby wstać i odbiec, więc rozpaczliwie zaczęłam się oddalać na łokciach, wpatrując się jak maleńki płomyk zamienia się w istny pożar.
Jedyne co zdążyłam zrobić to zamknąć oczy i zasłonić sobie jedną ręką twarz, a później gwałtowny ciepły huragan rzucił mnie na drzwi do ogrodu, rozbił szkło i wypchnął mnie na zewnątrz. Przez zaledwie ułamki sekundy poczułam niewiarygodne pieczenie na skórze od liżącego wszystko ognia. Zanim jeszcze upadłam na zimną trawę już wiedziałam, że na przedramieniu wyskoczyło mi mnóstwo bąbli.
Uderzyłam w grunt z taką siłą, że mózg odbił mi się od czaszki, a oczy na chwilę wyszły
z orbit. Prawie odgryzłam sobie język, na chwilę straciłam oddech w płucach, a po gardle szurał mi popiół, więc zakaszlałam parę razy. Przetarłam oczy kawałkiem materiału z pomarańczowej koszulki i spojrzałam na pobojowisko. Większość domu wciąż stała w płomieniach, które zżerały kolejne połacie drewna. Schody się zawaliły, a ściany zwęgliły. Po całej kuchni i trawniku walały się metalowe odłamki i zwoje kabli. Udało mi się nawet dostrzec zwęgloną kończynę na spalonej podłodze.
Arachne przestała istnieć. Wygrałam tę bitwę.
Mięśnie ciążyły mi jak ołów i działały jakby nie były naoliwione. Nie mogłam nic zrobić, gdy oczy wywróciły mi się białkiem do góry i głowa opadła na trawę.
Ostatnie co pamiętam to zimne krople wody na policzkach. Zaczął padać deszcz.
KINOOPERATORKA
autor: Kinga Kubiś
Jak co dzień budzik zagrał tę samą wesołą – aczkolwiek po czasie wnerwiającą – melodię ,,Wake up” zespołu The Vamps. Jeszcze zanim na dobre otworzyłam oczy, ze świadomością, że nie zamkną się przez najbliższe dwanaście godzin, wiedziałam, że melodia ta będzie mi się natrętnie nucić do momentu przekroczenia granicy między balkonowymi płytkami,
a szorstką kinową wykładziną w odcieniu zachmurzonego nieba w centrum handlowym. W strefie sprzedaży biletów i przekąsek dwadzieścia cztery na siedem grała o wiele gorsza muzyczka, rodem z horrorów, gdy główny bohater jedzie windą, w której nieprzerwanie gra ta sama monotonność wiercąca w czaszce słuchającego dziury. Ona dopiero była wkurzająca! Całe szczęście, że trafił mi się ten zaszczyt pracy na górze sal kinowych, w małym pokoiku ze sprzętem do obsługi puszczania najnowszych filmów i oglądaniu ich ZA DARMO! Co prawda zdarzało się, że raz, czy dwa na tydzień komuś z ekipy przekąskowej coś wypadło i prosił o kilkuminutowe zastępstwo, ale zawsze jestem w stanie się poświęcić dla kilku podebranych garści karmelowego popcornu spakowanego do papierowej torby skrytej pod płachtą zielonej bomberki.
Lubiłam swoją pracę. Wymagała ona jednak wstania z łóżka, a jest to zadanie trudniejsze od rozwiązywania całek.
Spojrzałam na zegar ścienny, którego wskazówki wskazywały czternastą zero trzy.
Spodziewaliście się raczej wczesnej godziny? No cóż, niekiedy zdarza się, że jestem wzywana na wczesne seanse, gdy większość kinowych foteli zajmują dziewięciolatki ze szkolnej wycieczki, jednak w większości przypadków zostaję na te późnonocne horrorowe seanse.
Tak jak i tym razem.
Niecałą godzinę później siedziałam już na jednym z foteli autobusu w towarzystwie starszej pani pachnącej ciepłym ciastem francuskim. Raczej niecodzienny zapach, który można spotkać
w miejskiej komunikacji.
Wysiadłam na ulicy – o jakże pięknej nazwie – Ładnej i obrotowymi drzwiami udałam się do wnętrza zakrytego centrum handlowego. Godzina na zegarze wybijała czwartą po południu, dlatego kamienne uliczki sklepowe w większości przypadków zajmowali nastolatkowie z plecakami przewieszonymi przez ramię oraz wracający z pracy dorośli z teczkami pod pachami
i wystudzonymi kubkami kawy z lokalnej kawiarni. Sama czasem do niej zaglądałam, aby w te gorsze dni poprawić sobie humor średnią latte z karmelową pianką. Istny nektar bogów!
Wbiegłam co drugi stopień po mechanicznych schodach, minęłam przenośny wózek z hod dogami francuskimi i w końcu zanurkowałam pod pomarańczowym szyldem Cinema City. Przywitałam się machnięciem ręki z Luckiem i Mirandą, którzy za ladą wypełnioną po brzegi chyba wszystkimi smakami świata nakładali do wafelków lody dla dwóch niskich dzieciaków. Wyminęłam w większości zajęte stoliki restauracji obok, weszłam po schodach podświetlanych niebieskimi LED-ami i skręciłam za ladą do zakupu biletów do drzwi prowadzących dla personelu. Tam krótkim korytarzem udałam się do szatni, gdzie odstawiłam swoją bomberkę oraz odbiłam kartę pracownika i voilà! Byłam gotowa do pracy.
Prawie stuknęłam się z Anielą czołami, gdy niezgrabnie wyminęłyśmy się w drzwiach. Dziewczyna wydała z siebie pisk i złapała mnie za ramiona.
– No witam! – przywitałam się.
– Hejka! Nie mogę gadać. Kolejka jak stąd do kosmosu, a mi już brakuje biletów! – wskazała na puste pudełeczko, w którym trzymała czyste arkusze papieru do wydrukowania.
– Jasne – wskazałam jej kciuk w górę i poszłam dalej.
Weszłam po stopniach do części z przekąskami, gdzie klasycznie znajdowała się kolejka długości pociągu towarowego. Pomachałam do Lucy i Mikołaja, który przez nieuwagę wylał colę na swoje buty i poszłam dalej. Przy podeście do odczytywania biletów stał jak co dzień Filip
i właśnie życzył miłego dnia osobą wychodzącym z ostatniego seansu. Już miałam go wyminąć bez słowa, gdy zatrzymał mnie ruchem ręki i klasycznie powiedział:
– Bileciki do kontroli – i wystawił rękę do odbioru. Przybiłam mu piątkę, uśmiechnęłam się złośliwie i ruszyłam dalej do drzwi dla personelu, przez które właśnie wychodził Gollum – zwany inaczej Henrykiem Bułką. Otrzymał ksywę Gollum po tym, jak został pracownikiem miesiąca przez siedzenie ponad dwieście pięćdziesiąt godzin w małym pomieszczeniu ze sprzętem do odtwarzania filmów, innymi słowy – kabinie projekcyjnej. Poza tym miał skórę w odcieniu niemalże trupiej
i płowe włosy, co w sumie poniekąd zgadzało się z wyglądem samego Golluma.
Posłałam mu promienny uśmiech, który odwzajemnił burknięciem pod nosem.
– Cześć, Gollum! Piękny dzień dziś mamy, nieprawdaż? Słoneczko świeci, a nie, czekaj… – pokazałam na sufit wyłożony fluorescencyjnymi gwiazdkami i podkówkami księżyców – No tak, nie wychodzisz ze swojej jaskini.
– Ha, ha, ha – odpowiedział takim tonem, jakby radość sprawiała mu ból – Notes z kluczami do filmów leży na biurku. Rozpiska reklam znajduje się na samoprzylepnej kartce z tyłu notesu, no i dziś nie wypada ci w udziale żaden film 3D.
– Rozumiem, bez odbioru – zasalutowałam, wymijając go – A ty masz wolne popołudnie. Weź może pójdź do restauracji, na kręgle… albo do kina.
– Wow, twoje żarty są tak suche, jak końcówki twoich spalonych rozjaśniaczem włosów.
– Jednak potrafisz żartować! Kto by się spodziewał.
Mogłabym przysiąc, że zobaczyłam przez tył jego czaszki, jak przewraca oczami.
Wybiła godzina szesnasta trzydzieści. Żegnamy duszne ulice z hordą ludzi, witamy zaciszny kącik z darmowymi premierami!
****
Położyłam nogi na krańcu biurka. Od ponad półtorej godziny trwał seans, który szczerze mnie nudził. Moja praca skończyła się w chwili przygaszenia świateł, puszczenia reklam i w końcu odtworzenia filmu. I tak już czwarty raz tego dnia. Siedząc w zamkniętym pomieszczeniu, nie odczuwałam tak bardzo przemijającego czasu, dlatego zawsze w takich chwilach dziękowałam samej sobie za to, że pamiętałam, aby zabrać ze sobą ładowarkę do telefonu.
– Dwudziesta druga dwadzieścia dwa – zerknęłam na wyświetlacz. Do końca dniówki zostało mi trochę ponad pół godziny.
Odchyliłam się na krześle, aby wyprostować obolałe plecy, jednak wtedy jedna noga ześlizgnęła mi się z biurka, a za nią druga i uderzyły z dość głośnym hukiem o drewnianą podłogę. Zakryłam sobie usta, żeby się nie zaśmiać, ponieważ huk ten zgrał się idealnie w czasie z filmem, gdy główny antagonista uderzył protagonistkę młotkiem w głowę, a po sali rozszedł się zduszony krzyk jednej oglądającej. Zaraz na ekranie wyskoczył kolejny jumpscare, który zagłuszył moje nieporadne poprawianie się na fotelu. W sumie to na sali znajdowało się i tak około trzech osób.
W środku tygodnia po dwudziestej ciężko o tłumy, ale mnie to nie za bardzo robiło różnicę.
Nagle na przyciemnionej szybie, za którą miałam widok na salę, pojawił się jaśniejszy prostokąt. Wychyliłam się nieco, aby zobaczyć co się stało, czy aby przypadkiem światła, za które byłam odpowiedzialna, przez przypadek się nie włączyły, jednak wtedy w moje oczy rzuciły się domykające się drzwi ewakuacyjne. Wywołały hałas, który jednak zdawał się nikomu nie przeszkadzać.
Film się skończył. Wyłączyłam projektor oraz zapaliłam światła na sali, aby oglądający mogli ją bezpiecznie opuścić. Odczekałam chwilkę, jednak drzwi do wyjścia – te same, przez które pół godziny wcześniej wybiegł jakiś człowiek – nie otworzyły się. Tak szczerze to nie byłam do końca pewna, czy ten sam typ wrócił na salę po wybiegnięciu. Nie pamiętam, aby jasny prostokąt ukazał mi się po raz drugi.
No cóż, już wcześniej zdarzały się przypadki, gdy ktoś na tyle się wystraszył, że przedwcześnie wyszedł z kina. Jednak po raz pierwszy przytrafiło się to mnie.
Zamknęłam za sobą kabinę projekcyjną i udałam się pustym już korytarzem w stronę wyjścia. Pustym, z wyjątkiem jednej bardzo dobrze znanej mi osoby. Znanej nawet lepiej od Golluma, a mianowicie Artura, potocznie zwanego…
– Cześć Archie!
Archie Druzgajvo był (dość nieładnie rzecz ujmując) sprzątaczem, choć osobiście wolał określenie ZKPP – zarąbisty konserwator powierzchni płaskich.
– Hejka, Karo!
Tak naprawdę miałam na imię Karola, ale Karo jakoś zwyczajnie lepiej brzmiało. Prawie jak mitologiczna Kora albo Persefona, jak kto woli.
– Jak idzie co wieczorne kinowe bingo? – podeszłam bliżej i odłożyłam kluczyki do skrzyneczki na blacie jego wózka na kółkach.
– Trzy gumy balonowe, cztery plamy zaschniętego sosu do nachosów, dwie pogryzione słomki, tona popcornu i! – zrobił dramatyczną pauzę – Jedna czarna parasolka.
– Czyli coś niestandardowego! Gratuluję!
– Ah, dziękuję, dziękuję – zrobił zamaszysty ruch ręką i dygnął – A co u ciebie? Wyłapałaś jakiś nowy fajny film?
– Tylko słabej jakości horror z typową dla siebie fabułą. Siekiery są straszne, każdy zawsze musi się rozdzielać i wszyscy, oprócz głównego bohatera, nie mogą przeżyć.
– Czyli klasyka – popchnął naprzód swój wózek, a ja ruszyłam mimowolnie za nim.
– Mało osób na nim było, więc przynajmniej nie będziesz miał dużo do sprzątania.
Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, a przy oczach pojawiły się kurze łapki, świadczące
o przepracowaniu.
– Chociaż tyle. To ostatnia sala jaka mi dziś została.
– W takim razie miłej reszty nocy – uśmiechnęłam się do niego i ponownie ruszyłam
w stronę wyjścia. Dość ciekawie było oglądać wyłączone automaty z przekąskami. Gdy nic nie świeci, nie kręci się i nie wydaje wkurzających odgłosów. Trochę takie kino – widmo.
Czasem śmiałam się z Archie’m, że wygląd ten dodaje klimatu wychodzącym z kina po nocnych horrorach. W Halloween planowaliśmy wymalować się sztuczną krwią i udawać trupy. Plan jednak nie wyszedł przez możliwość otrzymania pozwu od członków rodziny osoby, która padłaby na zawał.
Zaczęłam schodzić po schodach – jedynym oświetleniu całego pomieszczenia – gdy gdzieś za moimi plecami rozległ się krzyk Archiego. Dotarł on do mnie jednak po czasie, gdy mijałam ladę z lodami. Zatrzymałam się, wyprostowana, jak bambus, i powoli odwróciłam przez ramię, aby akurat oberwać mokrą szmatką prosto w twarz.
– KARO! – dał się Archie, zeskakując ze schodów i nie dbając o możliwe skręcenie sobie kostki – KARO!
Zdjęłam szmatkę z obrzydzeniem w momencie, w którym złapał mnie za ramiona i zaczął trząść z taką paniką, jakby z sal kinowych wysypali się na niego zombie.
– Ej, ej, ej, ej! Spokój! – odskoczyłam na krok i pacnęłam go ścierką w rękę – Po pierwsze, nigdy więcej nie rzucaj we mnie brudnymi szmatami. Po drugie…
– TRUP! – przerwał mi załamującym się głosem i zaczął wymachiwać rękami w stronę,
z której przybiegł.
Położyłam mu szmatkę na głowie, z której jednak szybko spadła.
– Halloween jest za ponad cztery miesiące. Wysiliłbyś się troszkę bardziej, a nie tylko udawał, że znalazłeś zwłoki. Choć przyznaję, twoja gra aktorska brzmi całkiem autentycznie.
– JA. NIE. ŻARTUJĘ! – spojrzał na mnie morderczym wręcz wzrokiem, złapał za rękę
i z krótkim – CHODŹ! – zaczął ciągnąć w kierunku sali kinowej.
Nogi nagle mi zwiotczały, gdy uświadomiłam sobie, że on wcale nie żartuje… Moja twarz zbladła, w przeciwieństwie do jego – rozpalonej do czerwoności. Idąc korytarzykiem w kierunku foteli, puścił swoją spoconą dłonią tę moją i wytarł ją o rozciągnięte szare dresy. Doszliśmy do końca, gdzie przesunął się na bok i dał mi znać ręką, abym teraz to ja szła pierwsza.
Wyminęłam go. Weszłam na pierwszy stopień i mimo braku dobrego oświetlenia, dostrzegłam je…
****
– Wiszące w powietrzu powyginane nogi ze spływającą z nich krwią. Reszta ciała leżała pod fotelem z kręgosłupem wygiętym w drugą stronę, szerzącą się w brzuchu dziurą i oczami wywróconymi białkiem na wierzch.
– Jaki numerek miał fotel, w którym znaleźliście zwłoki? I który to był rząd? – spytał detektyw, któremu właśnie skończyłam opowiadać przebieg całego mojego dnia. Przedstawił się jako Cezary Strawback. Zgadując po jego nazwisku i dość koślawym akcencie, na pewno pochodził z jednego z krajów anglojęzycznych, a mimo to potrafił płynnie mówić po Polsku.
– Pewnie ten, w którym znaleziono krew. Tak samo z fotelem.
Przestał na chwilę notować coś w swoim telefonie i spojrzał na mnie spod krzaczastych czarnych brwi.
– Jesteś w stanie mi powiedzieć, że ofiara miała otwarte oczy i dziurę w brzuchu, ale nie, jaki numerek nosił fotel, na którym została znaleziona?
– Numerki nie są podświetlane, jak schody. A oczy widziałam, gdy lekarze wynosili ją na noszach – wytłumaczyłam ze spokojem.
Od znalezienia zwłok minęły dwie długie godziny, przez które byłam nad wyraz wyluzowana. Zaraz po zadzwonieniu na pogotowie i policję między mną i Archie’m wzniosła się wrzawa. Zaczęłam na niego krzyczeć i wymachiwać rękami, dlaczego wcześniej nie sprawdził stanu dziewczyny, na co on prawdopodobnie zwyzywał mnie po Ukraińsku i tupał nogami. Po tym ogarnęła mnie melancholia, zaczęłam zwracać nieco większą uwagę na szczegóły. A Archie się rozpłakał i z wymówką, że mimo morderstwa nadal musi wykonać swoją pracę, zamknął się
z mopem w męskiej łazience. Z policją przyjechał pan Czaruś detektyw. Najpierw zajął się oględzinami miejsca zbrodni, a dopiero później przesłuchaniami świadków, czyt: mnie, ponieważ Archie’m zajął się jeden z medyków, po tym jak wciąż nie chciał wyjść z jednej z kabin.
– Widział pan tamto miejsce – trochę ciężko było mi zwracać się do niego per pan, ponieważ chłop był praktycznie w moim wieku. Jeden rok w tę, czy we wte nie robiło wielkiej różnicy – i nie zwróciłe… pan! Nie zwrócił pan uwagi na numerek na fotelu?
Spojrzał na mnie, jakby zastanawiał się, czy mój iloraz inteligencji jest na tyle wysoki, aby wyjawić mi jeden ze swych z pewnością licznych sekretów.
– Karola, tak?
– Karo, dokładniej.
– Jasne. Mogę się do ciebie zwracać na ty?
Wzruszyłam ramionami, choć ulżyło mi w głębi duszy. Jeden dla mnie, zero dla głupich zwrotów grzecznościowych.
– Pewnie tego nie wiesz, ale w mojej branży ciężko jest mieć znajomych.
No w sumie po części jesteś gliną – pomyślałam.
– Ma to jednak swoje plusy. Brak bliższych kontaktów z innymi wyrabia w człowieku przekonanie, aby nigdy nikomu w pełni nie ufać. Gdy szukam osoby podejrzanej, nie mogę być stuprocentowo pewny, że ktoś jest czysty. Dlatego zadaję przesłuchiwanym z pozoru dziwne pytania, aby złapać ich za język.
– A mówisz mi to, ponieważ używasz swego rodzaju odwróconej psychologii i liczysz, że puszcze parę z ust, czy myślisz, że zaufam ci na słowo, kiwnę głową, jak pięciolatka i wyśpiewam wszystko, jak kolędę na jasełkach. Czarku?
Zmrużył oczy do ledwie widocznych szparek.
– Czyli coś wiesz – bardziej stwierdził, niż spytał, a ja ponownie wzruszyłam ramionami.
– Tylko tyle, ile już powiedziałam. Choć nie, ominęłam jedną, a nawet dwie rzeczy. Fotel
z numerem dwanaście znajdował się w piątym rzędzie.
W tym momencie wrócił Archie w towarzystwie medyka. Był nadnaturalnie blady, ze spuchniętymi i zaczerwienionymi oczami. Zrobiło mi się głupio, że wcześniej byłam zbyt skołowana, aby do niego podejść i go pocieszyć, więc teraz wstałam ze swojego siedzenia w postaci kanapy na korytarzu przed salami, powiedziałam:
– Proszę mnie więcej nie testować. Do widzenia – i przytuliłam wciąż trzęsącego się przyjaciela. Sam detektyw również wstał i odszedł w jedynie sobie znanym kierunku, co szczerze mnie zdziwiło. Przecież tak naprawdę jeszcze o nic mnie nie wypytał. Jak nazywała się ofiara? Od której była w kinie? Z kim tutaj była?
No właśnie! Z kim! Ten trzask drzwi w środku filmu i brak powrotu tej osoby na salę. Musiała mieć ona coś wspólnego z tą sytuacją, o ile nie była samym mordercą.
Zagryzłam wargę, wciąż głaszcząc Archiego po plecach.
Pytanie tylko, czy na pewno chciałam po takim odejściu tak szybko z powrotem podejść do tego detektywa i wypalić:
– Ej, słuchaj! Bo ja chyba wiem kto zabił! W sali był taki gość, nic nie widziałam, oprócz tego, że wybiegł z pomieszczenia i chyba, powtórzę CHYBA, do niej nie wrócił.
Nie no, super! Z takimi „dokładnymi” informacjami nic, tylko od razu można list gończy wystawić!
– Kurczaczki – mruknęłam pod nosem.
Archie odsunął się ode mnie na długość przedramienia i zaczął wylewać z siebie słowa, jak wodę z butelki:
– Przepraszam! Okej, przepraszam! Mogłem jej jakoś pomóc, nie pomyślałem! Spanikowałem, pobiegłem po ciebie! Nie mów szefowi! Nie znajdę tak szybko kolejnej roboty,
a szczerze tę lubię! To moja wina! Moja…
Pozwalałam mu wyrzucić z siebie ten cały słowotok. Zdziwiłam się nawet, gdy tak nagle przerwał, jednak zrozumiałam dlaczego, gdy koło nas pojawiła się szczupła sylwetka
z kwadratowymi okularami na nosie i blond włosami..
– Czujesz się winny? – spytał Cezary Archiego, mimo że z pewnością był na tyle blisko, aby usłyszeć całą jego wypowiedź.
Ukrainiec zamarł. Był na tyle przestraszony, że bał się choćby otworzyć usta, więc szybko pospieszyłam mu z pomocą.
– Czuje się winny NIEPOTRZEBNIE – specjalnie zaznaczyłam ostatnie słowo – Wyrzuca sobie, że wcześniej nie zadzwonił po pomoc. Sama zresztą go za to zbeształam.
Chłopak pokiwał jedynie głową w akcie poparcia moich słów. Cezary przybrał tajemniczy wyraz twarzy. Nie uśmiechał się, ale jego ton wskazywał, że doskonale już wie, kto popełnił zbrodnię.
– No cóż, jak mniemam to właśnie ty znalazłeś pierwszy ciało. Nie wezwałeś pomocy, nie sprawdziłeś stanu ofiary czy da się ją jeszcze uratować i wykazujesz chyba wszystkie możliwe objawy wyrzutów sumienia po zbrodniczych.
– Ten termin brzmi, jakbyś go wymyślił dokładnie w tej minucie – zaczęłam mówić, zanim dobrze to przemyślałam – I to „chyba”? Jest jakiś kodeks, czy regulamin zachowań podczas ataku paniki?
Detektyw zmrużył oczy. Co on miał w nich jakiś skaner, czy co?
– Ukończyłaś studia psychologiczne?
– Nie.
– Więc również nie możesz być pewna, czy jego stan jest spowodowany tylko atakiem, czy również… morderstwem.
– To nie film kryminalistyczny. Możesz darować sobie to „budowanie napięcia” – zrobiłam palcami cudzysłów – I fakt, pewna być nie mogę, ale go znam. Wiem, że nigdy nikogo by nie skrzywdził i nie jest jedynym podejrzanym. Zanim powiesz, że ja jestem druga – przerwałam mu jeszcze zanim zaczął mówić – to widziałam kogoś kto wyszedł z sali kinowej przed końcem filmu. Jestem w stanie powiedzieć, w przeciągu której minuty się to stało, więc jeśli medycy podadzą dokładną godzinę zgonu, będziesz mógł wywnioskować, czy chłop, który uciekł jest mordercą, czy nie.
Okej, trochę się rozpędziłam. Przyznaję. Ale w końcu, jakby nie patrzeć, niewiele osób mogło popełnić tę zbrodnię. Drogą dedukcji trzeba było tylko dotrzeć kto.
– Hmm – odparł po chwili ciszy Cezary. Archie wyglądał, jakby chciał się zrobić niewidzialny i przeniknąć przez kinową podłogę, a ja zaczęłam analizować w swojej głowie wszystkie wypowiedziane przed chwila słowa. Pewnie powiedziałam coś głupiego, no nie? Takiego, że ten zbyt pewny siebie detektywik z łatwością wykorzysta to przeciwko mnie – Czyli jednak wiedziałaś jeszcze coś więcej, oprócz numeru dwanaście, rząd piąty.
– Pamiętam o wiele więcej.
– Świetnie! – niespodziewanie jego twarz rozjaśnił promienny wręcz uśmiech – W takim razie mi pomożesz.
– Niby w czym?
– No jak to? W złapaniu przestępcy!
– O nie! Dziękuję! Ja już jedną robotę mam i przecież nie ukończyłam studiów psychologicznych. Nie nadaję się.
– No skoro tak…
****
– Nie zrobiłeś tego…
Policja wygoniła nas z pomieszczenia na balkony na korytarzu, po czym wszystko zakleiła czarno – żółtą taśmą z powtarzającym się napisem: NIECZYNNE.
– Nie masz takiej mocy!
Darłam się na detektywa, jednocześnie obejmując Archiego jedną ręką. Cezary skinął do policjantów głową w geście podziękowania i wzruszył do mnie ramionami.
– Miejsce zbrodni to miejsce zbrodni. Musi zostać zabezpieczone. A pracownicy chwilowo odseparowani – zrobił chwilową pauzę, aby przejść pod taśmą – Ja, jako wykwalifikowany detektyw, mam oczywiście wstęp do środka.
Odwrócił się z gracją na pięcie i odszedł w kierunku restauracyjnych stolików.
– Nie lubię typa – szepnęłam do Archiego, na co ten odpowiedział:
– A ja go nie rozumiem. A raczej ogólnie nie rozumiem tych jego detektywistycznych sztuczek odwróconej psychologii.
– Nigdy nie spotkałam na żywo żadnego innego detektywa, ale fakt. Nie przypomina to żadnej z metod Sherlocka Holmesa.
Zaczęłam nerwowo wystukiwać rytm nogą. Ciężko mi było patrzeć na to wszystko, mimo że nie do końca to okazywałam. Archie schował twarz w dłoniach i wydukał ledwo zrozumiale:
– Z czego ja teraz będę żyć? Szef może wypłacić nam pieniądze na przymusowym L4? – spojrzał na mnie z pomiędzy palców.
– No co ty! Teraz kino jest zamknięte, ale do jutra powinni je już otworzyć. Trzeba tylko zmyć krew z podłogi i fotela, albo w ogóle go wymienić i już!
– Nie możesz być tego pewna.
Chyba w życiu nie widziałam, żeby miał bardziej załamaną minę. Zaczęłam głaskać go matczynie po ramieniu, jednocześnie intensywnie nad czymś główkując.
– Wieeeesz… Pewna być nie mogę, racja, ale mogę tego dopilnować.
– Że co?
– Trzeba pomagać innym. A ten gość się najwyraźniej się spieszy, widzisz? Stoi tam
z telefonem – wskazałam na Czarka, który opierał się o jeden ze stolików i uderzał palcami
o klawiaturę, najwyraźniej coś zapisując.
– Czekaj. Co ty chcesz…
Zanim dokończył, puściłam go i przeszłam pod taśmą. Nie dbałam o to, że jeden
z policjantów ruszył za mną, aby mnie stamtąd wyrzucić. Odwróciłam się w jego kierunku dopiero, gdy znajdowałam się niecałe dwa metry od Czarka.
– Przepraszam, ale musi pani opuścić…
– Jestem z nim – wskazałam na detektywa, a ten słysząc mój głos, wyściubił nos znad ekranu i potwierdził policjantowi moje słowa. Gdy funkcjonariusz odszedł, spytał mnie:
– Jednak się zdecydowałaś?
– Jeśli już prosisz mnie o pomoc, bo sam sobie nie radzisz, no to nie odmówię – wyminęłam go – Trzeba przebadać miejsce zbrodni! No chodź!
****
Nic nie znaleźliśmy. Dosłownie. Jakby, oprócz krwi wymieszanej trochę ze śliną, garstki wyrwanych włosów i spalonego popcornu, nic tam nie było. Ofiara nie miała ponadto żadnego dokumentu tożsamości przy sobie, biletu zresztą również, a skoro przeszukano już całą salę
i nigdzie go nie znaleziono, musiało to oznaczać, że zabrał go ten wybiegający typ. Fakt fakte na biletach nie wypisuje się danych osobowych, dlatego poniekąd dziwiło mnie, dlaczego ktoś go ukradł. Wziął na pamiątkę, czy jak?
– I jak? Wymyśliłaś coś tą mózgownicą? – Cezary podszedł do mnie i przysiadł na fotelu obok. Kilka minut wcześniej udałam się do pierwszego rzędy, aby samej przemyśleć parę rzeczy – Wyglądałaś na mocno zamyśloną.
– No cóż – przetarłam dłonie – Logika podpowiada mi tylko jedno. To musiał być ten gość. Po co miałby opuszczać seans przedwcześnie, jeśli nie z powodu ucieczki, no i jako jedyny tak naprawdę mógł zabrać ze sobą jej bilet.
Czarek pokiwał głową.
– Doszedłem do tego samego wniosku jeszcze zanim policja zabezpieczyła miejsce, ale nie chciałem psuć ci zabawy.
– Bardzo śmieszne. Jeśli tak, to co robiłeś przez ten cały czas? Szukałeś śmiesznych GIF-ów z kotami ze skarpetkami na łapkach?
– Ej, co takiego zrobiły ci te biedne stworzenia, że je hejtujesz? – przewróciłam oczami – Dla twojej wiadomości, nawiązywałem kontakt z szefem ochrony, aby uzyskać dostęp do kamer
z korytarza, przez który wychodzi się z kina do łazienek.
– Prosiłeś o dostęp? A to nie tak, że jako detektyw masz dostęp do takich rzeczy od ręki?
– No mam, ale nie znam haseł wszystkich komputerów na świecie. Szef ochrony powinien udostępnić mi sprzęt, ale ponieważ, jak się dowiedziałem, jest na urlopie, po prostu podał mi hasło, a później je zmieni.
To tak można? – spytałam samą siebie w myślach. To przecież szef ochrony. Raczej nie powinien postępować tak pochopnie.
– Idziesz? – spytał Czarek, gdy zaczął się oddalać w kierunku biura ochrony, a ja za nim nie ruszyłam.
– Zaraz dołączę – odparłam i wybrałam w telefonie numer do Anieli. Z tego co mi kiedyś opowiadała wiedziałam, że dostała robotę w kinie poniekąd przez znajomość z jednym gościem
z ochrony. Był jej sąsiadem z dzieciństwa albo kuzynem, coś takiego.
– Do reszty cię pogrzało, Karo? – w słuchawce rozległ się zaspany oraz zachrypnięty głos – Specjalnie położyłam się wcześniej spać, a ty akurat do mnie dzwonisz o… Która jest godzina? – zapadła chwila ciszy, którą nie śmiałam przerwać – Prawie pierwsza?! Dopiero?! Okej, jednak zdecydowanie położyłam się za wcześnie. Czego chcesz?
– Masz kontakt do szefa ochrony kina?
– Czy mam… Co?!
– No przecież znasz jakiegoś typa stamtąd.
– No znam, Xaviera, ale on nie jest szefem – ziewnęła – Mogę do niego napisać, żeby się
z nim skontaktował. Powiedz tylko w jakiej sprawie.
– Chcę, żeby zapytał, czy jego szef jest na urlopie i jeśli tak to gdzie. Tylko szybko! To ważne!
– Okej.
Znów nastąpiła chwila ciszy, przerywana ciężkim oddechem Anieli.
– Coś jeszcze? – spytała w końcu.
– No… Nie wiem. Nie jesteś ciekawa skąd chcę wiedzieć takie rzeczy?
– Jestem śpiąca. Jeśli to wszystko, to się rozłączam. Buziaczki!
Dźwięk przerywanego połączenia odbił się w moim uchu.
****
Gdy wreszcie przyszłam do pokoju z monitoringiem, Cezary zdążył już znaleźć odpowiedni fragment na nagraniu i teraz robił swoim telefonem zdjęcia ekranu.
– Wiesz, że pewnie mógłbyś jakoś pobrać fragment filmu na telefon i miałbyś lepszą jakość od zdjęcia?
– A ty wiedziałaś, że ten typ zostawił ubrania i narzędzie zbrodni w łazience dla niepełnosprawnych?
– Że co?
Podeszłam bliżej do ekranu, na którym zobaczyłam odwróconego tyłem do kamery człowieka w ciemnej bluzie z kapturem na głowie. Na plecach – w okolicy łopatek – odbijał się podłużny wypukły kształt.
– To nóż? – wskazałam na obraz.
– Aha. Ten sam, który wbił w brzuch tej biednej kobiecie. Próbował też nieudolnie rozszarpać jej dowód i spłukać go w toalecie, ale na szczęście u się nie udało i mamy jej dane osobowe.
– Masz ten dowód przy sobie?
– Nie, ale ekipa szukająca się tym zajęła. Mam z nimi stałą łączność – pomachał swoim telefonem.
To by wyjaśniało skąd to wszystko wiedział, mimo że pewnie cały ten czas siedział w tym miejscu.
– Świetnie. Pewnie uda się ściągnąć odciski palców z rączki noża i będziemy mieli gościa jak w banku.
– Niestety obawiam się, że mógł mieć założone rękawiczki.
– Skąd taka myśl?
Zrobił minę, jakby zastanawiał się jak wytłumaczyć dziecku, dlaczego niebo jest niebieskie.
– Wielką inteligencją to ten człowiek nie grzeszy, ale nie jest też tak zupełnie głupi – uśmiechnął się półgębkiem – Zostawił ubranie i przebrał się w nowe w najmniej odwiedzanej przez wszystkich łazience. Próbował pozbyć się dowodu i zmył krew z noża, a skoro wiedział, żeby pozbyć się krwi, to pewnie wiedział, aby nigdzie nie zostawić swoich odcisków palców.
– Zawsze warto sprawdzić – zerknęłam w telefon w poszukiwaniu wiadomości zwrotnej od Anieli, ale zobaczyłam pusty wyświetlacz.
– Jasne, że tak, jednak najpierw… – nachylił się nad klawiaturą i za pomocą strzałek zaczął przewijać wideo – Poszukamy, czy przypadkiem nie widać gdzieś jego twarzy.
– Usiadłam na fotelu obok. Założyłam nogę na nogę i ca tusz klikałam włącznik w komórce, na którym wciąż nie było nowych wiadomości.
– Wątpię, aby znikąd spojrzał się nagle prosto w kamerę za jego plecami.
– Ja również, dlatego będziemy musieli również przejrzeć kamery z korytarzy.
Już czułam, jak moje powieki kleją się do oczu. Powoli odczuwałam skutki zmęczenia późną godziną, mimo że spałam do ponad południa. Mój mózg znalazł jednak jeszcze kilka działających szarych komórek i powiedziałam:
– A co z DNA?
– Jakim DNA?
– No jego. Pewnie z zostawionych przez niego ubraniach znajdziemy włos, czy martwy naskórek. Tyle wystarczy do przeprowadzenia testów.
– Które potrwają kilka dni, jeśli nie tygodni. Nie mamy na to czasu – znów zaczął coś klikać w swoim telefonie, co powoli mnie irytowało.
– Rozumiem, że to morderca i trzeba go złapać jak najszybciej, ale testy DNA pewnie skończą się szybciej, niż przejrzenie tych wszystkich zapisków z kamer. Halo? Słuchasz ty mnie
w ogóle?
– Co? Tak, tak – jego palce śmigały szybciej po wyświetlaczu, niż moje myśli, że powinnam być na niego zła.
– Odłożysz to w końcu? – wydarłam się, wstając z krzesła.
– Nie.
Na serio myślałam, że zaraz mu przyłożę i zostanę aresztowana za zamach na życie detektywa.
– Poczekaj – wystawił rękę w uspokajającym geście, nim zdążyłam się namyślić nad swoim planem – Najpierw spójrz na to.
Podał mi swój telefon. W tym samym momencie w kieszeni mojej bluzy rozległ się dźwięk przychodzącego SMS-a. Usłyszałam go jednak dopiero po chwili przez szok wywołany tym co zobaczyłam na telefonie Czarka.
A mianowicie stronę internetową na Darknecie z wielkimi żółtymi literami: Witajcie! Trzeba było się nie mieszać oraz dwoma podpisanymi zdjęciami pod spodem. Osoby na nich miały zasłonięte oczy czarnym paskiem, jak kryminaliści, a ich imiona brzmiały:
Cezary i Karo.
Na ekranie widniała moja postać, siedząca na fotelu w sali z monitoringiem. Wykonane dosłownie kilka minut wcześniej, ponieważ miałam na sobie te same ubrania i ponieważ nigdy wcześniej mnie tam nie było. To samo z Czarkiem.
Oddałam detektywowi jego własność i wyciągnęłam własną komórkę. Nie słyszałam co do mnie mówił, gdy weszłam w konwersację z Anielą i zobaczyłam jedną krótką wiadomość:
,,Szef ochrony zniknął”.
****
– Karo? – jego głos dotarł do mnie tak jakby z oddali – Strasznie zbladłaś.
– A… tak, jasne… – sama nie wiem co bełkotałam.
– Mogłem ci tego nie pokazywać. W ogóle nie powinienem cię w to wciągać. Rozumiesz? Prawda?
Jego mina nie wyglądała na zmartwioną, ani przejętą.
– Aż za dobrze.
Uśmiechnął się półgębkiem i poklepał mnie po ramieniu.
– Nie myśl o tym za dużo. Jutro wrócisz do pracy i dni będą mijały tak jak zawsze. Prawda?
Kłamstwo. Ogromne, niekomfortowe i niesprawiedliwe kłamstwo!
– Tak.
– Dobrze. I tak bardzo mi pomogłaś. Testy DNA faktycznie mogą być strzałem w dziesiątkę.
Posłał mi ostatnie – prawie, że rozbawione – spojrzenie i wyszedł z pomieszczenia. Nie musiał się mną dłużej przejmować. Miał mnie dosłownie w garści.
– Idiotka! – syknęłam sama do siebie i się uszczypnęłam – Odwrócona psychologia. No jasne!
,,Brak bliższych kontaktów z innymi wyrabia w człowieku przekonanie, aby nigdy nikomu w pełni nie ufać.”
,,Dlatego zadaję przesłuchiwanym z pozoru dziwne pytania, aby złapać ich za język.”
,,Zostawił ubrania i narzędzie zbrodni w łazience dla niepełnosprawnych.”
,,Ekipa szukająca się tym zajęła.”
Przecież po budynku biegała sama policja, nie licząc Archiego i mnie.
,,Podał mi hasło, a później je zmieni.”
No idiotka! Po prostu idiotka! Później je zmieni? Nikt nie zatrudnia ochrony, która PO PROSTU ZMIENIA HASŁA.
Ręce mi się trzęsły, gdy wpisywałam w wyszukiwarkę imię i nazwisko: Cezary Strawback. Weszłam w grafikę, gdzie wyskoczyła mi tona zdjęć twarzy osób, niektóre wręcz identyczne.
Jednak żadne z nich nie ukazało twarzy człowieka, który jeszcze niecałą minutę temu stał ze mną w tym samym pomieszczeniu.
No i jeszcze ta fotografia zrobiona sprzed kilku minut. Kto inny mógłby ją zrobić? I kto inny kłamałby o urlopie szefa ochrony, gdy tak naprawdę uchodzi za zaginionego?
No właśnie, morderca.
Załapałam to dopiero w chwili przeczytania SMS-a od Anieli, a więc o wiele za późno.
Zaczęłam niespokojnie zataczać kółka po pokoju. Nie wiedziałam co zrobić i okej, możecie powiedzieć: zwyczajnie pobiegnij do policji! Są kilka pomieszczeń od ciebie.
,,W ogóle nie powinienem cię w to wciągać. Rozumiesz?”
Nie mogłam być pewna, że po wyjściu nie dostanę od razu kosę pod żebra.
– Cholera…
Dźwięk kolejnego SMS-a przyprawił mnie niemalże o zawał. Chwyciłam się za serce
w obawie przed zobaczeniem kolejnej strony na Darknecie, ale okazało się, że to tylko Aniela wysłała mi naklejkę leniwca z czapeczką z pomponem i różowym napisem: GOOD NIGHT.
W tym samym momencie wszystkie ekrany monitoringu zatrzeszczały i zaczęły chodzić po nich mrówki. Zaraz jednak na każdej po kolei wyświetlił się napis: milcz albo umieraj.
****
– Drugi raz w ciągu jednej nocy wybudzasz mnie z całkiem przyjemnego snu. Chyba zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jesteś mi dłużna? – mówiła do mnie Aniela, jednocześnie prowadząc samochód. Sama siedziałam na miejscu pasażera i niespokojnie podrygiwałam prawą nogą. Cały czas zerkałam na telefon w oczekiwaniu na kolejne wiadomości z groźbami.
– Dzięki, że przyjechałaś.
– Dla ciebie zawsze – nagle złagodniała i się do mnie uśmiechnęła – To okropne o ten człowiek zrobił tej dziewczynie.
Przez całą dotychczasową podróż opisywałam Anieli co się wydarzyło i po co po mnie przyjechała. Robiłam to bardzo ogólnie, pomijając swoje przemyślenia i skupiając się czysto na faktach. Dziewczyna wciąż się do końca nie rozbudziła, więc wszystkie informacje powinny do niej dotrzeć dopiero za jakieś dwie albo trzy godziny.
– Byłaś przy tym, no nie? Widziałaś jak on… no…
– Nie, nie widziałam. Byłam teoretycznie w tym samym miejscu… słyszałam krzyk – przez chwilę wróciłam do tamtej sytuacji, tym razem jednak wiedząc co się wydarzyło – Ktoś wybiegł. Ciało znalazł Archie i po mnie przybiegł.
– Biedny. Czemu nie chciałaś, żeby z nami pojechał?
Zawahałam się.
– Podejrzewasz go?
– No co ty! Lepiej skup się na prowadzeniu.
– No to dlaczego?
Pokręciłam głową.
– Widziałaś jego minę. Był straumatyzowany i zmęczony.
– W sumie racja – ziewnęła – Też się nie wyspałam, a jednak tu jestem.
– Godzina zastępstwa przy sprzedaży biletów w ramach długu – uderzyłam dłońmi o uda – Pasuje?
– Dwie godziny.
– Dwie?!
– Jeśli chcesz mogą być trzy.
– Nie, dwie brzmią super.
Co się będę z nią wykłócać – pomyślałam – Za kilka godzin mogę mieć poderżnięte gardło.
– Sprawdziłaś wreszcie w necie, o której otwierają ten komisariat?
– Ah! No tak!
Powiedziałam, że to zrobię, wsiadając do auta, ale kompletnie wyleciało mi to z głowy. Teraz weszłam w wyszukiwarkę i wpisałam nazwę komisariatu w Google.
Po wyjściu z pomieszczenia ochrony potajemnie sprawdziłam informacje na temat Cezarego Strawbacka w Wikipedii. Znalazłam jego prawdziwe dane osobowe, ścieżkę kariery oraz miejsce pracy.
Czyli komisariat, do którego właśnie zmierzałyśmy.
Moja jakże zawiła ścieżka przemyśleń utknęła na zapytaniu: Gdzie podział się prawdziwy Strawback? Podrabianiec nie mógł się za niego podrobić, gdy z autentykiem ktoś mógł mieć jakiś kontakt, a skoro – jak podejrzewałam – pozbył się szefa ochrony, to mógł się również pozbyć prawdziwego detektywa.
Chciałam się upewnić, czy moja teza jest słuszna.
– Otwierają o szóstej rano.
– Jest czwarta czterdzieści cztery – zauważyła Aniela, jakbym sama tego nie wiedziała – Mamy ponad godzinę.
Uderzyłam głową w zagłówek fotela.
– No to genialnie.
– Co się dołujesz od razu? Mamy czas na śniadanie! Co powiesz o KFC?
Nigdy wcześniej nie byłam na żadnym komisariacie, więc przekraczając próg jednego, wcale nie czułam pewności siebie. Wyglądał bardzo ponuro, ale to chyba żadna nowość o szóstej rano we wtorek.
Weszłyśmy do holu dosłownie dwie minuty po otwarciu. W okolicy kręciło się jedynie paru policjantów oraz jedna staruszka, którą jednak prześcignęłyśmy w drodze do okienka.
Prosimy wybaczyć, ale co by nie chciała zgłosić, nasza sprawa wydawała się ważniejsza.
– Dzień dobry! – przywitałam się z funkcjonariuszem, który na dobrą sprawę nie zdążył jeszcze usiąść na krześle.
– Proszę dać mi chwilę – odpowiedział.
Mimo niewyspania starał się być miły i nawet się uśmiechał, jednak byłam wtedy zbyt rozkojarzona.
Telefon zawibrował mi w kieszeni kurtki. Mimo pogodnego głosu policjanta: W czym mogę teraz pomóc? Wyjęłam go i wyświetliłam potajemnie wiadomość:
,,Jesteś pewna, że tego chcesz?”
– Halo? Proszę pani?
– Proszę jej wybaczyć. Nie spała całą noc – wtrąciła się Aniela i trąciła mnie łokciem.
– Przepraszam – zignorowałam SMS – Tak właściwie to… – chwilę dobierałam odpowiednie słowa – Przyszłyśmy do detektywa Strawbacka.
Policjant zrobił zgryźliwą minę.
– Obawiam się, że nie będziecie mogły z nim porozmawiać.
– Dlaczego?
Kolejny dźwięk przychodzącego SMS-a zagłuszył odpowiedź mężczyzny.
– Mógłby pan powtórzyć? – wyciszyłam urządzenie.
– A mogłyby się panie trochę pospieszyć? – wychrypiała staruszka za naszymi plecami, na co Aniela jej odparła:
– Robimy co możemy. Może usiądzie sobie pani na jednym z krzeseł i nie będzie podsłuchiwać czyjejś rozmowy?
Burknięcie z niedowierzaniem poinformowało mnie, że babcia odeszła na bok.
– Powiedziałem, że pan Strawback jest aktualnie na L4 – powtórzył policjant.
– Od kiedy?
– Nie mogę ujawniać takich informacji.
– Proszę, to bardzo ważne! – nie dawałam za wygraną.
Inny policjant wyszedł do lobby przez boczne drzwi, jednak zauważyłam go dopiero, gdy do nas podszedł.
– Dzień dobry – przywitał się, a Aniela od razu wykrzyknęła:
– Wujek Tom! – i go uściskała, ku zszokowaniu drugiego pana policjanta, starszej pani
i mnie.
– Nie wiedziałam, że jesteś w pracy – mówiła dalej – To znacznie upraszcza sprawę! Możesz nam pomóc!
Spojrzała na mnie, jakby właśnie odkryła lek na raka.
– Potrzebujecie pomocy? – spytał. Dziewczyna pokiwała energicznie głową, a ja mruknęłam nieskładne taaaak – Dobra, w takim razie ja się tym zajmę, Jerry.
– Nie ma problemu. Zapraszam kolejną panią.
– Nareszcie! – krzyknęła kolejna pani.
– Chodźcie za mną – powiedział Tom i otworzył drzwi do dalszej części komisariatu. Ruszyłyśmy za nim, choć osobiście wcale nie chciałam zostawać tam na długo. Liczyłam na jedną krótką konwersację, a aktualnie mogłam skończyć na drugim przesłuchaniu w przeciągu dwunastu godzin.
Tom zajął miejsce przy swoim biurku i pokazał nam, abyśmy usiadły naprzeciwko niego.
– O co chodzi? – spojrzał na Anielę, która spojrzała na mnie.
– Chciałybyśmy porozmawiać z detektywem Strawbackiem.
– Niestety jest na…
– L4, wiemy – nie chciałam mu przerwać, ale tak już wyszło – Od kiedy w takim razie jest na L4?
– Z tego co wiem zadzwonił przedwczoraj do szefa, że nie będzie go do końca tygodnia – odpowiedział luźno, w przeciwieństwie do swojego poprzednika.
– Dlaczego?
– Ponoć zawiało go na niedzielnym spacerze i się rozchorował. Kaszel, gorączka, te sprawy. A po co wam to wszystko wiedzieć?
Kolejny SMS po raz kolejny mnie rozproszył, więc Aniela odpowiedziała za mnie:
– Robimy taki projekt à propos detektywów z naszej okolicy w kinie.
Tom uśmiechnął się przyjaźnie.
– Brzmi ciekawie, ale niestety chyba będziecie musiały wybrać kogoś innego. Szkoda, że sam nie jestem detektywem, to mógłbym trochę bardziej pomóc.
– A numer telefonu? – wypaliłam, nie mogąc przestać myśleć o nieodczytywanych wiadomościach.
– Nie mogę wam go podać. To dane wrażliwe.
– Nie musi pan. Może pan teraz zadzwonić, przy nas.
Aniela dalej nie wiedziała o co mi chodzi, ale starała się być pomocna i cały czas potakiwała głową.
– Wystarczy pięć minut.
– Prosimy! – dodała Aniela słodkim głosem.
Tom podrapał się po karku.
– Trzy minuty.
– Może być!
Wyjął swój telefon i wyszukał odpowiedni kontakt. W pomieszczeniu rozległ się dźwięk nawiązywanego połączenia, przerwany kolejnym SMS-em z mojej komórki.
Nie wytrzymałam i wyciągnęłam go lepkimi od potu dłońmi.
– Chyba jeszcze śpi – powiedział Tom, zanim odczytałam wszystkie trzy wiadomości – Mogę spróbować jeszcze później. Napiszcie mi tylko na kartce jakie zadać mu pytania i odpowiedzi wyślę Anieli przez Messengera.
Dziewczyna już miała się zgodzić na ten układ, gdy wpadłam jej w słowo:
– Nie trzeba. Dziękujemy – oboje byli lekko zdziwieni – Potrzebujemy informacji
z pierwszej ręki. Łatwiej będzie znaleźć kogoś innego.
– Cóż, skoro tak wolicie…
– Tak, tak będzie lepiej, prawda? – zwróciłam się do dziewczyny, na co pokiwała głową
i niepewnie dodała:
– Jasne! Nawet mam już pomysł kogo. Dzięki wujku za pomoc!
Wstałam z krzesła nim skończyła mówić. Otworzyłam jej drzwi i niemal przez nie wypchnęłam.
– Tak, jesteśmy panu bardzo wdzięczne. Do widzenia! – powiedziałam i trzasnęłam drzwiami.
****
– Dobra, jeżeli zaraz mi nie powiesz, dlaczego musiałam okłamywać własnego wujka, twój dług wzrośnie do trzech godzin! – wypaliła Aniela, gdy tylko opuściłyśmy teren komisariatu – Czułam, że nie chcesz mówić o morderstwie, więc wymyśliłam projekt, ale chcę wiedzieć dlaczego!
– Daj mi chwilę – właściwie nie słyszałam co powiedziała. Za bardzo skupiłam się na trzech mrożących moją krew w żyłach wiadomościach:
,,Chcesz wiedzieć gdzie jest Strawback?”
,,Wyślę Ci lokalizację za pół godziny.”
,,Masz pięć minut na odpowiedź.”
Wiadomości wyświetliły się pod moim zdjęciem na Darknecie, gdzie na samym dole wciąż był widoczny napis: milcz albo umieraj, ale pojawili się również okienko, gdzie mogłam wpisać swoją odpowiedź.
Bez zwlekania wpisałam dwa słowa: chcę wiedzieć, i schowałam komórkę, aby wścibskie oko Anieli nie wyłapało co robię.
– Ziemia do Karo! Czekam na odpowiedź!
– Tak, Aniela, ja… – zamachałam rękami – Nie mogę ci na razie powiedzieć.
– Chyba sobie ze mnie żartujesz teraz.
– Nie, nie żartuję, a ty przecież jesteś zmęczona – przyjęłam łagodny ton, aby ją udobruchać – Możesz wrócić do domu i iść spać. Bardzo mi pomogłaś, dziękuję. Obiecuję, że kiedyś co to wytłumaczę, ale teraz muszę iść.
Skierowałam się z powrotem w stronę drzwi komisariatu, odprowadzana otępiałym spojrzeniem przyjaciółki. Pomachałam jej i zamknęłam za sobą szklane drzwi.
W wiadomościach przecież nie było mowy o tym, że mam być sama.
****
Choć z drugiej strony uznałam, że może jednak lepiej będzie, jeśli pójdę sama.
A przynajmniej na początku. Strawback mógł być przecież zakładnikiem tego podrabiańca i widok całego szwadronu policji nie wpłynąłby pozytywnie na jego obecną sytuację.
Chociaż moją bardzo by poprawił.
– Wdech i wydech, pamiętaj.
SMS z lokalizacją dostałam niecałe dziesięć minut temu. Z początku bałam się, że będzie na tyle daleko, że ponownie będę musiała wezwać swoją podręczną taksówkę w postaci Anieli, jednak okazało się, że miejsce docelowe znajduje się trochę ponad dwa kilometry od komendy, więc postanowiłam się tam przejść.
Jeszcze nie wiedziałam, czy czuć niepokój, ponieważ moim celem był peron.
Nie wiedziałam… Obstawiam, że jeżeli ktoś zastrasza mnie na Darknecie i każe mi iść
w wybrane przez siebie miesiące, to owszem! Powinnam czuć niepokój i to jeszcze jaki!
Moje ramiona drżały, gdy szłam po powoli tłocznym chodniku. Ludzie wychodzili z domów do pracy i szkoły, a sama powinnam właśnie kłaść się spać po wieczornej zmianie.
Przetarłam oczy. Coraz ciężej było mi się na czymś skupić. Jedno ominięcie stałej pory snu to niby nie tak dużo, a jednak bodźce z otoczenia docierały do mnie odrobinę wolniej.
Zatrzymałam się na przejściu dla pieszych. Kliknęłam przycisk wywołujący zielone światło i minutę później minęłam się z jakimiś dzieciakami z tornistrami na środku jezdni.
Ciekawe, czy wyglądałam jak jakiś glitch z gry komputerowej, bo tak właśnie się czułam. Zapięta bomberka nie zatrzymywała tyle ciepła, ile potrzebowałam, przez co drżałam na całym ciele (pewnie nie tylko z zimna) i miałam wrażenie, że wszyscy naokoło to widzą. Zadają sobie pytanie: co ona w ogóle robi? A ja miałam ochotę wykrzyczeć, że próbuję uratować najprawdopodobniej porwanego detektywa, choć jestem zwyczajną kinooperatorką!
Wypuściłam głośno powietrze z płuc i skręciłam z głównej ulicy na osiedle, gdzie dosłownie wiało pustkami, nie licząc mam rozwieszających pranie na balkonach w blokach.
Czułam, że muszę się pospieszyć, więc wybrałam najszybszą trasę, aby dotrzeć do celu. Przechodząc przez dziurę w płocie na dawno nieczynny parking pomniejszego centrum handlowego, zaoszczędziłam około piętnaście minut, a stamtąd kamienną ścieżką dostałam się od boku prosto na peron.
W chwili gdy moje podeszwy dotknęły płytek pokrytych zaschniętymi kałużami, otrzymałam kolejnego SMS-a.
,,Wsiądź do pierwszego pociągu, który podjedzie. Ukryj się przed konduktorem.”
– Ukryj się? Czyli co, mam jechać bez biletu?
Ruszyłam przed siebie, jednak zwolniłam na odgłos kolejnej wiadomości:
,,Tak. Bez biletu.”
Ciarki przeszły mi po plecach, gdy zaczęłam się rozglądać. Nagle poczułam czyjś bardzo natrętny wzrok na swoim karku. Telefon zaczął parzyć moje dłonie. Miałam wrażenie, że do mnie nie należy.
Grupka dorosłych wysiadła z autokaru na zatoczce dla autobusów i zaczęłam iść w kierunku peronu. Mieli na sobie sportowe ubrania, kolorowe polary i plecaki wypełnione aż po brzegi. Pozwoliłam im mnie wyminąć i jako pierwszym podejść do wejścia właśnie nadjeżdżającego pociągu. Nie kupili biletów w budce, więc pewnie zakupili je już wcześniej przez internet albo, tak jak ja, chcieli jechać na gapę (choć to bardzo mało prawdopodobne).
Drzwi się uchyliły i po kolei zaczęli wchodzić po stromych stopniach, jak u drabiny, do środka. Ja odczekałam aż z innych wyjść wysiądą przyjeżdżający ludzie w poszukiwaniu konduktora. Zauważyłam go przy jednym z pierwszych wagonów, kiedy ja znajdowałam się przy środkowej części.
Sytuacja niemalże idealna.
Weszłam jako ostatnia do już zajętego przedziału i bez chwili zwłoki ruszyłam do następnego, na tyle. A później do następnego i następnego, aż znalazłam zupełnie pusty z wyjściem na mały balkonik na samym tyle pociągu.
Czyli chyba najlepsza kryjówka, jaką mogłam znaleźć, no bo błagam, gdzie schować się
w pociągu pełnym ludzi?
Nacisnęłam na klamkę drzwi, które okazały się być zamknięte, czego się spodziewałam. Całe szczęście, że kiedyś zatrzasnęłam się w kabinie projekcyjnej i musiałam sama otworzyć sobie drzwi za pomocą wsuwki do włosów. Całe szczęście również, że od tamtej pory zawsze nosiłam przy sobie choćby jedną – w kieszeni kurtki – na właśnie takie sytuacje.
Szybko uporałam się z zamkiem i wślizgnęłam się na balkonik akurat, gdy pociąg zaczął ruszać.
Dopiero wtedy mój mózg uświadomił sobie, co właśnie zrobiłam. Wsiadłam do pociągu, który właśnie zaczął gdzieś jechać. W niewiadome dla mnie miejsce. Ponieważ jakiś gość kazał mi to zrobić w jakiejś głupiej wiadomości!
– Idiotka! – uderzyłam się w czoło.
Drzwi do ostatniego przedziału się uchyliły, więc momentalnie przykucnęłam, kryjąc się tym samym za drzwiami wyjściowymi.
Błagam nie sprawdzaj balkoniku. Błagam nie sprawdzaj balkoniku! – powtarzałam
w myślach.
Przyszedł kolejny SMS. Przysięgam, że jeżeli uda mi się to przeżyć, zmienię dźwięk tego powiadomienia! Ten aktualny zaczynał mnie wkurzać i to nawet bardzo.
,,Wyskocz.”
Na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami, a później zauważyłam drugą wiadomość:
,,Gdy pociąg zacznie zwalniać przy następnym peronie.”
,,Przebiegnij przez tory i idź prosto.”
– Pogrzało go chyba! – zapiszczałam o wiele za głośno.
Nie wiedziałam co planował, ale póki co wyglądało na to, że miałam wskoczyć pod inny jadący pociąg. W sumie w ten sposób pozbyłby się ważnego świadka, który odkrył jego oszustwo.
Milcz albo umieraj – przeczytałam w myślach słowa na dole strony. Nie musiałam im wierzyć. Równocześnie mogłam milczeć i umierać.
,,Może to pomoże ci w decyzji.” – pojawił się kolejny SMS, a zaraz za nim fotografia.
Fotografia przedstawiająca plamy świeżej i starej krwi (poznałam je po tym, że gdzieniegdzie była jaśniejsza, a w innych miejscach ciemniejsza) na zardzewiałym tle, najpewniej jakiejś blachy. Jeden z rogów był całkowicie zacieniony, a w drugim stało puste wiadro.
Nie musiałam długo myśleć, aby domyślić się do kogo należała ta krew. Oczywiście, że do Strawbacka.
,,To jak będzie?”
Szarpnęło mną, gdy maszyna zaczęła zwalniać. Schowałam telefon głęboko do kieszeni, oparłam jedną nogę na barierce i…
Wyskoczyłam.
****
Ból w prawym łokciu, kolanach i na dłoniach zamazał obraz przed moimi oczami i na chwilę zagłuszył wszystkie dźwięki.
Przeturlałam się dwa metry po torach i wstałam tak szybko, jak upadłam. Czułam pieczenie na skórze, jednak wszystkie kości wydawały się być na swoim miejscu, nie złamane i gotowe do działania pod wpływem adrenaliny.
Tylko sekundę poświęciłam na rozglądnięcie się, czy nic nie nadjeżdża i zaczęłam biec. Przeskakiwałam nad torami i zapadałam się w żwirze między nimi, dopóki nie dotarłam na drugą stronę.
Chyba ktoś za mną krzyczał, choć nie jestem tego pewna. Pewna za to być mogę, że nikt za mną nie pobiegł, więc szybko wspięłam się na płot w kratkę i już po chwili stałam nieco chwiejnie po jego przeciwnej stronie.
Pozwoliłam sobie na aż cztery uspokajające wdechy. Potarłam wciąż upominające się
o atencję kolana i spojrzałam za zdarte do krwi dłonie. W prawej utkwiły nawet małe kamyczki, które póki co olałam i ponownie wyjęłam telefon.
Miał stłuczoną szybkę, przez co poczułam jak moje serce obiło się dwa razy mocniej o moje żebra, jednak po naciśnięciu przycisku z boku ekranu normalnie się włączył. Nic – poza szybką – się na szczęście nie zepsuło.
,,Przeżyłaś. Gratulację. Nie kupowałbym jednak jeszcze szampana, aby to uczcić.”
– Szampanem to ja ci zaraz przywalę – mruknęłam do samej siebie i ruszyłam na wprost, tak jak wcześniej kazał.
Dopiero teraz zorientowałam się, że znajduję się na wysypisku złomu. Między stertami powyginanych i zardzewiałych blach oraz zużytym sprzętem domowym, jak mikrofalówki, lodówki, a nawet kilkoma lokówkami, wiodła ubita ścieżka w kształcie serpentyny. To właśnie nią się udałam, sama jeszcze nie wiedziałam dokąd dokładnie. Mogłam spróbować znaleźć miejsce
z wysłanego obrazka, jednak jedynym punktem zaczepnym, który tak naprawdę posiadałam, było puste wiaderko. Przysięgam, że nie byłam tam nawet pięć minut, a już zdążyłam wypatrzeć z sześć podobnych.
,,Idziesz w dobrą stronę. Nie zatrzymuj się.”
Przeczytałam wiadomość i od razu poczułam pokusę zatrzymania się. Zrobienia cokolwiek przeciwko temu typowi, żeby w końcu przestać być jakąś marionetką na posyłki.
,,Skręć w lewo.”
Z początku nie do końca wiedziałam jak to zrobić, ponieważ po mojej lewej znajdowało się bardzo ciasne przejście, pomiędzy stertą gratów a blaszaną ścianą, sięgającą jakiś metr nad moją głowę i podtrzymującą kolejną stertę.
,,Podnieś lekko płachtę u dołu i wejdź do środka.”
Podeszłam bliżej w poszukiwaniu wymienionego przedmiotu. Jedyny, jaki dostrzegłam, była pomięta płachta od ogrodowego basenu, jaką zazwyczaj umieszcza się pod konstrukcją. Przykucnęłam przy niej, niepewna, czy to aby na pewno najlepsze wyjście. Może jeszcze nie było za późno i mogłam zrobić coś inaczej? Wycofać się, znaleźć broń, choćby w postaci złamanego
w pół łomu, zadzwonić po kogoś?
,,Na co czekasz?”
Wysłał kolejne zdjęcia, tym razem z większą ilością świeżej krwi.
,,Zapraszam!”
Zagryzłam dolną wargę, schowałam telefon z powrotem do kieszeni i szarpnęłam za płachtę, która ukazała mi niskie przejście. Zaczęłam się przez nie czołgać, dopóki nie byłam w stanie się wyprostować. Wtedy zobaczyłam coś, przez co od razu pożałowałam swojej decyzji.
– No w końcu! Ile można na ciebie czekać! – odezwał się gość, który kiedyś uchodził za Czarka, ale w rzeczywistości był kimś zupełnie innym. Stał w rogu bardzo małego pomieszczenia zbudowanego z blach w samym środku sporej sterty śmieci, dokładnie naprzeciwko mnie i trzymał w ręce nóż. Ten sam, którym zabił tamtą dziewczynę. Jego ostrze było splamione krwią osoby, która siedziała zmarnowana na ziemi po mojej prawej. Patrzyła nieprzytomnie w podłogę
i przytrzymywała brudną szmatkę przy boku, na wysokości żeber.
Prawdziwy Cezary Strawback. Od razu rozpoznałam kręcone kasztanowe włosy
i patykowatą posturę ze zdjęcia z Wikipedii.
Zrobiło mi się niedobrze. Zarówno przez widok, jak i paskudny smród śmieci wymieszanych z krwią i zatęchłym powietrzem. Był to główny powód, dla którego jeszcze nic nie powiedziałam. Bałam się, że gdy tylko otworzę usta, puszczę pawia.
– Nie masz nic do powiedzenia? – spytała podróba, ale wciąż milczałam – No cóż, w takim razie nie będę przedłużał. Za długo czekałem na ten moment. Usiądź proszę – wskazał na miejsce obok Czarka.
Nie ruszyłam się. Zamiast tego schowałam arogancko dłonie do kieszeni bomberki.
Okej, gość trzymał nóż i najpewniej nie miałam żadnych szans, żeby wydostać się stamtąd bez oberwania nim, ale mój mózg podpowiadał mi, że mimo panicznego strachu powinnam zachować pewność siebie. Udawać jakbym wszystko miała pod kontrolą, gdy tak naprawdę płonę żywcem.
– Po co mnie tu przyprowadziłeś?
Przewrócił oczami.
– Już dawno bym ci powiedział, tylko usiądź.
– Dzięki, postoję.
Cezary podniósł głowę w moją stronę. Czułam, że rzuca mi jakieś ostrzegawcze spojrzenie, ale nie śmiałam odwrócić wzroku od oszusta.
– Okej, no to może najpierw się przedstawię – zamachał nożem, przez co serce podeszło mi do gardła, a Strawback przysunął bliżej siebie nogi i mocniej ścisnął się za zraniony bok – Nazywam się Matt Marmot.
– Myślisz, że ci uwierzę? Już raz mnie okłamałeś. Zresztą nie tylko mnie, ale również policję!
– A po co miałbym teraz kłamać? I tak nie wyjdziesz stąd z tymi informacjami, a ja lubię swoje imię – wzruszył niemalże obojętnie ramionami.
– Po co to wszystko robisz? To jakaś gra?
– Gra? Nieeee… To plan. Ponad pięcioletni plan, który jak na razie układa się jak po maśle.
– Plan, żeby zabić tamtą dziewczynę?
– Nie – wzdrygnęłam się, gdy to nie Matt mi odpowiedział, a Czarek. Miał wysuszone gardło, przez co, co chwilę połykał ślinę. Widać było, że mówienie sprawia mu ból – To plan na zemstę. Na mnie.
– Jakiś ty spostrzegawczy – rzucił Matt z odrazą – No ale przecież jesteś detektywem, no nie? Do czegoś cię to chyba zobowiązuje? – widać było, jak bardzo pragnie kolejny raz przebić skórę mężczyzny nożem. Zacisnął mocniej na jego rączce palce, aż knykcie mu pobielały.
– Zemstę za co? – mój głos z każdą kolejną sekundą był bardziej zrezygnowany.
– Za odbicie mu dziewczyny – odpowiedział po raz kolejny Czarek, bez większych emocji
w głosie.
Zatkało mnie. Jakby, serio? Jeden próbuje zabić drugiego, ponieważ jakieś pięć lat temu ten odbił mu dziewczynę? Nigdy nie byłam zakochana i może dlatego tego nie rozumiałam, ale ludzie. Naprawdę?
– Choć w zasadzie nie było to odbicie. Ty sobie tak ubzdurałeś! – krzyknął na Matta, a ja dostałam sekundowego zawału, że ten zaraz poderżnie mu gardło, jednak mimo buzującej w nim złości stał dalej w tym samym miejscu, zignorował Czarka i zwrócił się do mnie:
– To było odbicie. Przyjaźniłem się z nim i z Karoline, gdy to się wydarzyło. Chodziliśmy całą trójką do tej samej uczelni na studiach kryminalistycznych. Rzuciłem je po tym wydarzeniu,
a oni oboje zdali bez większego problemu. Nie obchodziło ich, że cierpię, woleli się skupić na sobie!
– Co ty gadasz w ogóle? – oburzył się Czarek – Oczywiście, że nas obchodziłeś. Dzwoniliśmy i pisaliśmy tysiące razy, ale wyciszyłeś nas sobie na wszystkich możliwych mediach społecznościowych!
– Bo akurat wtedy nie miałem ochoty z wami rozmawiać! Gdy mi przeszło i was odblokowałem to już nie pisaliście!
Cezary posłał mi spojrzenie mówiące: i widzisz z kim musiałem się użerać, dopóki nie przyszłaś?
– Czekajcie chwilę. Może zostawmy kwestię martwiłeś/nie martwiłeś się na później
i przejdźmy do czegoś ważniejszego.
– Co jet ważniejsze od pomocy przyjacielowi?! – przerwał mi Matt, ale go zignorowałam.
– Ta dziewczyna, którą zabiłeś w kinie… To była Karoline, prawda?
– Oczywiście, że tak – odparł bez zająknięcia, a Czarek zamilkł i spuścił głowę. Było mu przykro, mimo że nie chciał tego okazywać przed samym mordercą dziewczyny – Napisałem do niej, że chcę się spotkać i że się zmieniłem. Zgodziła się po dłuższych namowach i umówiliśmy się do kina na horror. Rozumiecie to, jak wszystko było klimatyczne? Zabiłem ją dokładnie
w tym samym momencie, w którym zginęła główna bohaterka – uśmiechnął się szaleńczo. Cofnęłam się odruchowo i uderzyłam plecami o blachę.
– Nie boisz się, że jednak powiemy światu co zrobiłeś? – odważyłam się zadać to pytanie – Mówisz to wszystko z taką pewnością siebie.
– No cóż, morderca chyba musi wiedzieć dokładnie co uczynił, prawda Karo?
– Chyba nie rozumiem.
– Masz łudząco podobne imię do Karoline. W sumie nawet wyglądasz do niej podobnie. Rozjaśnione włosy, zielone oczy. Jedna operacja plastyczna i byłybyście bliźniaczkami.
Oj, zdecydowanie nie podobało mi się to co mówi. Tylko jeszcze nie wiedziałam dlaczego.
– A co, gdyby okazało się, że to Karoline zabiła Czarka Strawbacka? Powód nie musi być jasny, gdy dowody są podane jak na tacy – rozłożył ręce w zapraszającym geście.
– Wciąż nie rozumiem o co chodzi.
– Chce, żebyś mnie zabiła – odpowiedział Czarek z nadludzkim spokojem, a może raczej przyjęciem do siebie co się ma wydarzyć? – Zwali winę na ciebie za swoje grzechy. Dlatego pisał do ciebie te wiadomości i przyprowadził w to miejsce.
– Bingo! – krzyknął radośnie Matt – Myślałaś, że od tak pozwoliłem ci niby pomóc mi
w śledztwie? Nie miałaś żadnych uprawnień, ani wiedzy, aby to robić. Zwyczajnie potrzebowałem cię do wykonania planu.
– Nie zabiję go – odparłam bez zastanowienia – I skąd myśl, że masz wystarczające dowody?
– Cóż… – zaczął się jakby od niechcenia bawić się nożem w rękach – Przedstawmy taki scenariusz. Ciało Karoline po badaniu DNA okazało się być podróbą, więc dla policji ona wciąż żyje, a ty jesteś do niej podobna. Znajdujesz się w miejscu, gdzie za parę minut umrze detektyw Cezary Strawback, któremu parę godzin wcześniej pomagałaś w śledztwie i nawet podałaś pomysł
z DNA. Masz jego krew na rękach i dodatkowo! – zaznaczył, zanim zdążyłam się wtrącić – Ktoś za parę godzin znajdzie gdzieś porzucone ciało Karoline, które po kolejnych testach DNA okaże się być twoim i stanie się zrozumiałym, że zabiłaś nie tylko początkującą detektywkę, ale również kinooperatorkę.
Nie powiem, trochę szczęka mi opadła. Byłabym pod większym wrażeniem, gdybym nie zaczęła się znów trząść, tym razem w ogóle nie z zimna.
Spokój Karo, pamiętaj – powiedziałam sobie w głowie – Udawaj pewną siebie. Nie tylko on ma asy w rękawie.
– To wszystko brzmi… bardzo przemyślanie – zaczęłam nieco nieśmiało – Jednak nie przewidziałeś jednej rzeczy – zatrzymał kręcący się na wskazującym palcu nóż – Kinooperatorzy też potrafią myśleć.
W tym samym momencie przez cienki materiał blach przebiły się niebiesko – czerwone światła policyjnych kogutów.
– Nigdy nie napisałeś, że mam przyjść tu sama.
Matt prawie wypuścił nóż z rąk przez nagłe zawahanie, a Czarek podniósł gwałtownie głowę i zaczął się rozglądać.
– Myślisz, że jesteś sprytna? – spytał mnie, jakby do niechcenia, co wzbudziło we mnie lekki niepokój. Myślałam raczej, że zacznie się stresować – Wciąż mogę to odkręcić na moją korzyść. To na ciebie padają wszystkie dowody.
– Możemy się o tym przekonać, jeśli chcesz – myślałam tylko o tym, aby jakimś sposobem wyprowadzić go z tego „pomieszczenia”. Odciągnąć od Strawbacka prosto w ręce policji, gdyż
w pojedynkę ciężko byłoby mi wyrwać mu nóż i obezwładnić, samej nie wyrządzając sobie przy tym krzywdy – No chodź – podniosłam lekko płachtę, aby wyjść na zewnątrz – Przekonajmy się kogo aresztują.
Prychnął.
– Serio tego chcesz? No dobra, ale zanim to… – podszedł do Czarka i już miał zamachnąć się na niego nożem, gdy psiknęłam go prosto w twarz gazem pieprzowym, który dostałam od Toma, gdy ponownie zjawiłam się na komendzie, aby przedstawić mu tym razem całą prawdę.
Matt zaczął krzyczeć z bólu, potknął się o nogę Czarka, wypuścił nóż z ręki, który na szczęście wylądował w kącie i sam padł jak długi na podłogę. Szybko doskoczyłam do broni
i schowałam ją bezpiecznie za swoimi plecami. W tym samym momencie do środka wpadło dwóch policjantów i zaczęli mierzyć do Matta z broni palnej. Czarek i ja próbowaliśmy się wtopić
w ściany, aby znaleźć się jak najdalej od szarpiącego się i ciskającego pianę z pyska Matta. Non stop krzyczał, że to pomyłka i że jest niewinnie oskarżony, więc gdy wyprowadzono go na zewnątrz, a Czarkiem zajęło się wezwane wcześniej pogotowie, podeszłam do niego i pilnującego go Toma na bezpieczną odległość i powiedziałam:
– Oszczędź sobie głosu. Wszystko nagrywałam – wskazałam mu mój telefon z zapisanym nagraniem z całej tej sytuacji. Aparat był włączony odkąd tylko opuściłam po raz drugi teren komendy – Pytałam, czy nie boisz się, że twoje słowa wyjdą na światło dzienne – wzruszyłam ramionami.
Przysięgam, że usłyszałam jak zaczął szczękać zębami z poddenerwowania, a Tom odparł:
– Dobra robota. Pozwolisz, że przechowam ten telefon do przesłuchania.
– Oczywiście – podałam swoją własność funkcjonariuszowi.
– Przy karetce powinien kręcić się jakiś wolny medyk. Poproś, żeby przemył ci te rany, aby nie wdało się zakażenie – wskazał podbródkiem moje ręce.
Podziękowałam za pomoc i udałam się do wskazanego miejsca, gdzie dostrzegłam Czarka leżącego na przenośnym łóżku i opatrywanego przez dwóch lekarzy.
Uśmiechnęłam się na myśl, że nic mu już nie grozi. Mnie zresztą też. Ten koszmar w końcu się skończył i po jednym dniu urlopu na wyleczenie własnej psychiki będę mogła wrócić do pracy. Do Anieli, Archiego oraz całej reszty.
Albo lepiej wziąć więcej dni wolnego? Taki miesiąc, na odpoczynek, przemyślenie paru rzeczy i… wyprowadzenie się, nim policjanci w końcu uwierzą w wersję Matta.
Gdyż miał on rację pod jednym ważnym względem. Imię Karoline naprawdę jest łudząco podobne do Karola…
POGRZEB ŻOŁNIERZA
autor: Łucja Chmielniak
Jednego ponurego dnia
Przez ciemny, zamglony las
W deszczu twardszym od lodu
Co wbijał się w ziemie jak igła
Kroczyła tajemnicza postać
Ubrana w płaszcz na czarno
Na plecach niosła ludzkie ciało
Czy to był kat?
Nie, to porucznik
Oddziału Polski Podziemnej
Niósł ze sobą żołnierza
Co za nią poległ
Zatrzymał się pod jednym z drzew
Ciało odłożył ostrożnie
Wykopał dół głęboki
I tam wrzucił je
Zakopał i wyżłobił krzyż
Z drewna młodej brzozy
Ledwo jej gałązki się rozrosły
Tak jak ten żołnierz młody
Co teraz pod nią będzie leżał wieki
Aż go ktoś nie odkopie
Niech nikt się nie waży
On wywalczył spokój sobie
Porucznik wbił krzyż w mogiłę
Zdjął czapkę i zmówił modlitwę
„Niech Bóg ma twą duszę w opiece…
Mój dzielny chłopcze…”
Łzy zlały się z deszczem
Prawda boli najbardziej
Rodzina bardzo daleko
W progu domu już go nigdy nie zastanie
Walcząc dzielnie, zginął tragicznie
Zbyt młody by poznać śmierć
Swoje życie oddał wojsku i wojnie
Ktoś już za jego duszę obiecał zemstę
„Oby Bóg wynagrodził Ci to w niebie…”
Tej mogiły nikt nie znajdzie…
EGZEKUCJA
autor: Łucja Chmielniak
Pamiętam tę historię
Tę sprzed dwustu lat
Był październik, dwudziesty
Pusty, kamienny, główny plac
Wiał zimny, jesienny wiatr
W taki dzień prowadzili ją
Na egzekucję, tę skazaną
Szarpała się, wyrywała
Kajdanki na nadgarstkach
Metalowe, zardzewiałe
Raniły jej skórę
Ubrana w mundur wojskowy
Polski upadłej…
Ciągnęli ją na piedestał
Nad nim na belce zawieszona lina
Oko śmierci, pętla mordercza
Z każdego wyciągała dar życia
Szarpała się, padała na kolana
Białe spodnie brudne z błota
Czarne kozaki i niebieski strój
Zaćmiony blask złotych guzików
Przed podestem zebrał się większy tłum
Wszyscy ciekawi ostatnich skazańca słów
Z trudem wprowadzili ją po schodach
Już pętla wokół czyi zaciśnięta
Nagle ona się odzywa:
„Spójrzcie na siebie! Jakie z was kmioty
Boicie się o swoje zawalczyć
Bo wróg ma większe przymioty?
Powiem wam coś! Bez pardonu!
Wy tu siedzicie cicho skuleni pod miotłą cara
A tam giną ludzie z wiarą na bitwy polu!
Kto z was trzymał miecz? A kto odważyłby się…
Poderżnąć nim gardło carskie?
Ja wam powiem… Nikt! Nikt z was tu zebranych!
Boicie się nawet mówić w języku ojców pradawnych
Kto wam tak spętał ręce? Kto wam tak zaszył usta?
Ten kto tu nawet nogą przez chwilę nie ustał?!
Nie mi oceniać wasze winy
Bóg dobry za wszystkie uczynki i przewinienia nas rozliczy…”
I drewniana klapa poszła w dół
I ciało zawisło, naprężył się sznur
I ostatni wydech z ust żołnierza
I jedna myśl:
„Ona rację miała…”
CIEMNA NOC, CICHA NOC
autor: Łucja Chmielniak
Ciemna noc, cicha noc
Każdy tu już śpi
Ciemna noc, cicha noc
Całe miasto śni
Wędrują spokojni
Po krainie snów
Nie wiedząc wcale
Że nadchodzi wschód
Całe miasto polskie
Choć Austriaków wkoło pełno
Austriacki język słyszalny
Używany wokoło
Lecz nie wiedzą, że
Niedługo zbudzą się
I wojna się zacznie
Bitwa na śmierć i życie
Ciemna noc, cicha noc
Ona w błękitnym mundurze
Ciemna noc, cicha noc
Skrada się pod murem
Biegnie ile ma sił
Przez brukowane ulice
By przed wschodem zdążyć
W wyznaczone miejsce
Dosyć niewolnictwa
Dosyć siedzenia
Cichego pod miotłą
Jak skulona mysza
Już dość było rozkazów
Już dość było cierpienia
Teraz czas na zmiany
Niech rozstrzygnie to walka
Ciemna noc, cicha noc
Tylko słyszalne z lekka
Ciemna noc, cicha noc
Rozkazy generała
Zaborcy mówimy ”Sio!”
Kajdanom mówimy ”Nie!”
Tak głośno jak się da
Krzyczmy do nieba ”Precz!”
Rozkaz jeden padł
Ona musi go wykonać
Zawieść nie może
Od niej zależy cała sprawa
Biegnie drogą ślepą
Cieniem zaśnieżoną
Jedyny księżyc
Oświetla ją blado
Rozprasza mgłę
Ona pędzi na Wawel
Dać znać innym
Że zaczyna się powstanie
Ciemna noc, cicha noc
Zaraz miasto się zbudzi
Ciemna noc, cicha noc
Zaraz płomień zalśni
Pochodni i słońca
I młodych serc
W nich płonie odwaga
Wolność i poświęcenie
Zagrzane do walki
Jak piec w piekarni
Jak kraty klatki
Które stopią się dziś
Zrzucimy kajdany
Jak i obrazy
Które zdeptamy
Te carów wielkich
Wiszące w klasach
Szkołach i uczelniach
Umysły dzieci nie będą truły
Dziś się uwolnimy
Miasto się budzi
Żołnierze już gotowi
Nabite karabiny
Zakończone bagnetami
Oddziały rozproszone
Po całym Krakowie
Teraz tylko czekać
Na znak ostateczny
Generałowie nasłuchują
Żołnierze naśladują
Teraz ważna
Tylko ona
Czas mija, upływa
Budzą się ludzie
Dzień już wstaje
Zaraz za późno będzie
,,I wierzcie mi, zaprawdę
Gdy będę pędzić na tę wieże
To na schodach się potknę
Jak zwyczajny człowiek
Gdy przez okno zobaczę
Pierwsze jutrzenki promienie
Wejdę na górę
I zatrzymam się
Gdy pochwycę za
Sznury Dzwona Zygmunta
I kiedy rozbrzmi
Jego dźwięczna pieśń
Kiedy młodzi ludzie
Wyjdą na ulicę
Wraz ze świtem
Wstanie powstanie
Będą walczyć
Na śmierć i życie
Krew się poleje
Zapłonie ogień
Kiedy w wieży rozbrzmi
Mój okrzyk szczęścia
Bo przez okno ujrzę
Jak rodzi się nadzieja
Jeśli to będzie
Mój gwóźdź do trumny
Bo wrogi żołnierz
Ten krzyk usłyszy
I jeśli mnie znajdzie
W ręku z karabinem
Wiedzcie, że bez walki
Nie poddam się
I kiedy na koniec
Bagnet mnie przekuje
Moje szczere serce
Które walczyć chce
Wierzcie mi zaprawdę
Nie jestem bohaterem
Nie takie jest moje imię
Walczyłam jako powstaniec
Niech, więc i umrę
Jako Polka z języka i duszy
Jako człowiek, który walczył
O to co mu odebrali.”
Ciemna noc, cicha noc
Ona jeszcze nie poległa
Ciemna noc, cicha noc
Polska niepodległa
NAJGORSZY DZIEŃ W MOIM ŻYCIU
autor: Julia Kwaśniak
Hej. Jestem Mia, mam 15 lat i to historia o najgorszym dniu w moim życiu. 24 kwietnia 2020 rok, godzina szósta rano. Niespodziewanie zadzwonił budzik, chociaż wydawało mi się, że wcale go nie nastawiałam, gdyż była sobota. Weekend. Dzień wolny od nauki, dlatego chciałam pospać trochę dłużej. Niestety, gdy już się obudziłam, nie potrafiłam z powrotem zasnąć. Dlatego bardzo zaspana, chwiejnym krokiem zeszłam po drewnianych schodach do kuchni. Zdziwiłam się, ponieważ zwykle to mój tata był pierwszy na dole i jedząc śniadanie, wertował kartki porannej gazety. Lecz dziś go nie było. Pomyślałam, że być może jest on w ogrodzie i naprawia jakąś maszynę. Będąc na to obojętną, zrobiłam sobie tosty z dżemem, zaparzyłam także zieloną herbatę i zaniosłam śniadanie do salonu. Chwyciłam zakurzonego pilota od telewizora do ręki i gdy wcisnęłam czerwony guzik, pojawił się rozmyty ekran. Nieco mnie to zaniepokoiło. Nie wiedziałam o co chodzi.
To dziwne. – pomyślałam. Od samego rana coś się zmienia. Najpierw nie było mojego taty w kuchni, teraz popsuł się telewizor. Mam nadzieję, że tylko mama jest w pracy, a mój młodszy brat wciąż śpi w swoim pokoju. Chciałam być pewna na sto procent, więc co tchu w płucach wbiegłam z powrotem po schodach na górę. Otworzyłam powoli drzwi do pokoju brata i ujrzałam puste łóżko, a okno było otwarte. Byłam już całkiem przestraszona. Sięgnęłam po starą komórkę domową, leżącą na stoliku w przedpokoju i wystukałam numer do mojej mamy. Nikt nie odebrał. Pozostał pusty, cichy sygnał. Telefon wypadł mi ze spoconej ze strachu ręki i spadł na podłogę, przy czym rozbił się ekran. W nagłym pośpiechu wybiegłam z domu. Ulice były puste. Chciałam sprawdzić, czy sąsiedzi są w domu, ale przypomniałam sobie, że przecież ich nie ma. Dwa dni temu wyjechali w podróż służbową. Nie wiedziałam co robić. Mieszkałam w małej wsi, gdzie nie było zbyt wiele domów, więc nie było się do kogo zwrócić o pomoc. Ze strachem w oczach i z przyspieszonym biciem serca postanowiłam wrócić do domu. Weszłam do środka zamykając za sobą drzwi. Jedyne co było słychać to skrzypiące deski podłogowe, po których stąpałam. Pobiegłam do tylnych drzwi od strony kuchni, by sprawdzić czy mój tata jest na podwórku. Niestety cisza. Nawet pies drugich sąsiadów nie zaszczekał jak to miał w zwyczaju. Była dopiero godzina ósma. Przede mną jeszcze cały dzień, a z każdą minutą modliłam się, żeby moja rodzina wróciła cała i zdrowa do domu. Gdy tak siedziałam w salonie na kanapie, usłyszałam całkiem nie spodziewanie jakiś krzyk. Zerwałam się na równe nogi, próbując dowiedzieć się skąd on pochodzi. I znów. POMOCY!!! Ktoś krzyknął. RATUNKU!!! Już wiem to z naszej piwnicy. Ale nie poznałam tego głosu. Brzmiał obco. Po tych paru słowach mogłam stwierdzić, że był to kobiecy głos. Z ogromną niepewnością, drżącymi nogami i nieopanowanym strachem wykonałam kilka kroków w stronę drzwi do piwnicy. Wyciągnęłam powoli dłoń w stronę okrągłej klamki i pociągnęłam w swoją stronę. Drzwi lekko zaskrzypiały. Zajrzałam w głąb ciemnej, czarnej dziury. Chłodne, murowane ściany prowadziły w dół i w dół. Tata nigdy nie pozwalali mi i mojemu bratu wchodzić do piwnicy, dlatego nie wiedziałam co mnie tam czeka. Mimo tego zeszłam powoli po schodach nadal w strachu. POMOCY!!! Głos był coraz bardziej wyraźniejszy. Zauważyłam małe drzwiczki. Wiedziałam, że to za nimi znajduje się ta kobieta. Niestety nigdzie nie było kluczy. Przypomniałam sobie jednak, że mam włosy spięte w koka spinką. Odpięłam ją, włożyłam do zamka i przekręcając raz w prawo, a raz w lewo, udało mi się je otworzyć. Ujrzałam trzydziestoletnią kobietę, była związana i przestraszona bardziej ode mnie. Niewiele się zastanawiając pobiegłam do kuchni wzięłam najostrzejszy nóż z szuflady i znów zbiegłam do tego pomieszczenia. Rozcięłam gruby sznur i zaprowadziłam panią do salonu. Zrobiłam jej ciepłą herbatę i spytałam co się stało. Kobieta próbowała się uspokoić, ale była tak zapłakana i zdezorientowana. Chciała wydusić z siebie choćby słowo, ale nie dała rady. Już myślałam, że niczego się od niej nie dowiem, aż tu nagle powiedziała:
– On mnie napadł i umieścił w tym domu. Siedzę tutaj od trzech dni!
– Ale kto panią napadł? – spytałam z zaciekawieniem.
– Nie mam pojęcia. Miał na twarzy kominiarkę. Wiem tylko tyle, że był to mężczyzna. Stwierdziłam po głosie i posturze. – odpowiedziała.
– Dziękuję, że mi Pani powiedziała. Nie miałam pojęcia, że jest Pani w moim domu. – rzekłam.
BIM! BAM! BOM! BIM! BAM! BOM! BIM! BAM! … Zegar wybił godzinę dwunastą.
– On tu zaraz będzie. Powiedział, że przyjdzie trzeciego dnia po wybiciu godziny dwunastej. – Wystraszona kobieta wstała i pędem wybiegła z domu.
Nie wiedziałam co o tym myśleć. Co to był za mężczyzna? Skąd wziął się w moim domu? I co najważniejsze czy naprawdę tu dzisiaj przyjdzie? Zrezygnowana położyłam się na kanapie i czekałam. Czasami miałam takie myśli, że to tylko zły sen, jednak nie byłam o tym do końca przekonana. Leżałam tak i leżałam popijając herbatkę. W pewnym momencie zrobiłam się bardzo senna. Zaczęłam zamykać oczy i zasypiać. Gdy ostatni raz mrugnęłam, zobaczyłam rozmazaną postać w kominiarce nad moją głową. Powiedziałam tylko: TO TY. I zamknęłam oczy.
Zaczęłam mrugać i dostrzegać rysy czyjejś twarzy. Obudziłam się całkowicie i okazało się, że jestem związana tym samym grubym sznurem co tamta trzydziestoletnia kobieta. Rozejrzałam się. Byłam w salonie, a te rysy twarzy to była moja mama i brat. Także byli bardzo wystraszeni. Na środku stał mężczyzna w kominiarce.
– Kim jesteś? – spytałam, ale mężczyzna tylko na mnie zerknął z pogardą. – Słyszałeś? Spytałam kim jesteś?
– Nie cwaniakuj młoda. – odpowiedział z lekkim śmiechem.
Przestałam się odzywać, bo wiedziałam, że i tak nie uzyskam jego odpowiedzi na moje pytania. Natomiast zastanawiał mnie głos tego faceta. Tak jakby go wiele razy słyszałam. Nagle przyszedł kolejny mężczyzna także w kominiarce. Był młodszy od tego drugiego. Wskazywała na to jego sportowa sylwetka, głos i to, że zwrócił się do tego pierwszego faceta tato. Totalnie nie wiedziałam co się teraz stanie. Ale chwila. Brakowało mojego taty. Gdzie on jest? Czy jego przechowują w piwnicy tak jak tamtą kobietę?
– Gdzie jest mój ojciec? – spytałam. Widziałam już wściekłość w oczach starszego mężczyzny. I w tym samym momencie zdjął on kominiarkę. I co się okazało? Był to mój tata. Mój tata! Nic już nie rozumiałam. Zauważyłam, że na twarzy mamy także malowało się zdziwienie i niedowierzanie. Dlaczego tata nas porwał? Dlaczego porwał tamtą kobietę? I dlaczego tamten koleś powiedział do niego tato?
– Jak mogłeś nas porwać? –spytałam.
– Musiałem. – odpowiedział krótko ojciec. – Po prostu musiałem.
– Ale dlaczego? Na pewno nie zrobiłeś tego dla rozrywki! – krzyknęłam.
– Otóż wszystko wam wytłumaczę. A więc tydzień temu dostałem propozycję pracy w Niemczech. Jest to praca dla Mafii. Musiałem was chronić, dlatego zaplanowałem to rzekome porwanie. Mieliście zostać przewiezieni do Petersburga. – powiedział tata. Nagle mu przerwałam pytając:
– A kim była tamta kobieta w piwnicy? Mówiła, że siedzi tam od trzech dni. Wypuściłam ją dzisiaj.
– Jaka kobieta? – spytał. Myślałam, że w tym momencie udaje, że nie wie o co chodzi. Ale on naprawdę nie wiedział o co chodzi. – Mateusz? O jaką kobietę chodzi? – spytał drugiego faceta.
– Wybacz tatku. Zapomniałem Ci powiedzieć. To moja nauczycielka, dostałem ostatnio jedynkę w szkole. No po prostu uwzięła się na mnie, ale spokojnie nie rozpoznała mnie. A ty dziewczyno jesteś głupia, że ją wypuściłaś, ona może donieść na nas na policje. – skierował się do mnie Mateusz.
– Oj synu! Cóż tyś narobił. – powiedział załamany ojciec.
– Chwileczka. Tato opowiedz mi wszystko po kolei, bo ja nadal nie rozumiem. Jaka Mafia? I kto to w ogóle jest? – powtórzyłam i wskazałam pochyleniem głowy na Mateusza.
– No właśnie, ja też nie rozumiem. – odezwała się mama. – Czemu ten chłopak mówi na Ciebie ojcze?
– Dobrze uspokójcie się już wam wszystko opowiem. A więc wstałem rano i gdy mama miała wychodzić do pracy związałem ją i ukryłem w piwnicy. Później zajrzałem do pokoju Janka (chodzi o mojego brata) nadal spał, więc wyniosłem go z pokoju na rękach i gdy miałem wchodzić z nim do piwnicy zadzwonił twój budzik. Usłyszałem, jak schodzisz po schodach. Byłem zdenerwowany, więc natychmiast pozostawiłem Janka wraz z mamą w piwnicy. Gdy tylko udałaś się do salonu wyszedłem na górę i wyskoczyłem oknem z pokoju twojego brata. Później wróciłem do domu i dosypałem do twojej herbaty środki nasenne. Gdy zasnęłaś związałem Cię i przyprowadziłem do salonu mamę i Janka. A co się tyczy Mateusza to jest to mój syn z wcześniejszego małżeństwa. Tylko wam o nim nie mówiłem. Zresztą wy chyba chodzicie do tej samej szkoły, córeczko. I to by było na tyle z tego porwania. Mamy godzinę dziewiętnastą, zaraz przyjedzie bus, który przewiezie was do Niemiec.
Byłam zszokowana historią ojca. Spojrzałam na mamę. Jej mimika wyrażała wprost niedowierzanie. Widać było, że zawiodła się na swoim mężu.
– Ale my nigdzie nie pojedziemy!!! – wykrzyknęłam.
– Pojedziecie. – rzekł Mateusz.
– A ja muszę siku. – odezwał się mój braciszek.
– Dobrze. To idź do łazienki. – powiedział ojciec.
Janek ruszył biegiem na górę do toalety. A ja nie wiedziałam co teraz będzie z nami. Po chwili młody przybiegł na dół i był zadowolony jak nigdy dotąd. Mimo, że miał tylko pięć latek, był bardzo cwany i domyśliłam się, że coś sknocił na górze. Wystarczyło czekać na efekty. Jednak się ich nie doczekam. Właśnie przyjechał bus, który miał nas przewieźć do Petersburga. Ojciec kazał nam wstać i razem z Mateuszem kierował nas do wyjścia. Straciłam jakąkolwiek nadzieję. Aż tu nagle rozległ się dźwięk syreny policyjnej. Byliśmy uratowani. Janek pod pretekstem pójścia do toalety zadzwonił na policję. Niestety ten dzień nie mógł się dobrze skończyć. Doszło do strzelaniny między policjantami, a moim ojcem i Mateuszem, którzy mimo wszystko pracowali dla mafii. Widziałam tylko policjantów upadających na trawę przed domem. Łzy płynęły mi po policzkach. Nie mogłam nic zrobić, strasznie się bałam. Widziałam, jak mama próbuje uspokoić płaczącego Janka. Udało się już nam uwolnić i stojąc nadal w salonie chciałyśmy z mamą uciec tylnym wyjściem od strony kuchni. Lecz powiedziałam mamie, że to nie ma sensu, bo ojciec i tak nas kiedyś znajdzie, wywiezie do Niemiec i będzie jeszcze gorzej. Kątem oka zauważyłam na szafce pistolet, który położył wcześniej Mateusz. Zabrałam go i powiedziałam mamie, żeby schowała się z braciszkiem w pokoju na górze. Na początku nie chciała o tym słyszeć i już miała iść do kuchni, żeby uciekać, ale powiedziałam błagalnym głosem:
– Proszę. Mamo idźcie na górę. Jeżeli uciekniemy tata nas znajdzie. Musimy się przed nim chronić.
I nie czekając na odpowiedź swojej matki przekręciłam zamek w drzwiach i powoli je otwierając wymierzyłam pistoletem w ojca. Wszyscy policjanci leżeli na trawniku zakrwawieni. Poczułam, jak serce zaczęło mi bić coraz szybciej. Ojciec spojrzał w moją stronę. I zanim cokolwiek zdążył rzec oddałam strzał. Przewrócił się i uderzył głową o chodnik. Przerażona opuściłam broń i uważnie przyglądnęłam się trawnikowi. Leżało na nim pełno policjantów, mój ojciec i Mateusz. Wyglądali na nieżywych. Rozpłakałam się. Z góry zeszła moja mama. Także zapłakana. Podeszła i przytuliła mnie, mówiąc: Moja dzielna córeczka. Stałyśmy zapłakane i przytulone do siebie. Kilka minut później przyjechało pogotowie. Nikogo się nie udało uratować. Wszyscy zmarli na miejscu.
Późnym wieczorem o godzinie 20:24 spakowałam z mamą walizki i wsiadając do samochodu żegnałam się z tym miejscem. Z miejscem, w którym się wychowywałam się przez piętnaście lat. Z miejscem, gdzie był mój dom. Z miejscem, gdzie czułam się bezpiecznie, gdzie czułam się kochana … Odjechaliśmy już na zawsze…
CZASEM TAK BYWA
autor: Julia Kwaśniak
Nasze życie przepełnione jest problemami. Gdy zbierze się ich cała masa, możemy wybuchnąć. Nie mówiąc tu dosłownie oczywiście. Jest nam ciężko się z tym wszystkim uporać. Szukamy wtedy upustu, wyładowania emocji czy odreagowania od rzeczywistości. Niektórzy starają się sobie z tymi problemami poradzić na własną rękę lub z pomocą bliskich im osób, a inni pragną po prostu od nich uciec. Sama jestem tego przykładem. Jestem Klaudia, mam 16 lat, mieszkam w całkiem sporym mieście z matką, a problemy są nieodłączną częścią mojego życia. W tym roku zaczęłam naukę już w drugiej klasie dobrego liceum. Nie mam tu koleżanek ani kolegów. Jestem wyrzutkiem na tle innych. W domu wcale nie jest lepiej. Mama haruje jak wół, by nas utrzymać. Od rana do nocy ciągnie w szpitalu jako pielęgniarka. Nigdy nie poświęcała mi ani czasu ani swojej uwagi. Niby rozumiem, że stara się, aby niczego nam nie brakowało, ale przez to oddaliłyśmy się od siebie. Zostawiona o poranku wiadomość na kartce z krytyką moich ocen nie jest moim wymarzonym kontaktem z nią. Najgorszy w tym wszystkim jest temat taty. Nigdy go nie poznałam, a mama ciągle na niego narzeka. Gdyby był z nami, wszystko było by inaczej. Mieli byśmy pieniądze i nikt nie musiałby tyle pracować. Spędzalibyśmy ten czas rodzinnie. Jednak mama nie chce kontaktu z ojcem, nie chce bym ja go miała. Przynajmniej tak zawsze powtarzała. Jest mi bardzo przykro z powodu. Nie mogę niestety nic z tym zrobić…
Dziś o poranku jak zwykle zauważyłam na naszym stole w kuchni, kawałek lichej kartki, pomazanej czarnym długopisem. Podeszłam wolnym, znudzonym krokiem i przeczytałam jej treść:
,, Wyszłam do pracy, a obiad jest w mikrofali. Dlaczego znów dostałaś 1 z matematyki? ’’
Hmm. Kto by się spodziewał, że znów będzie to samo. W szkole problemy z nauką zaczęły się dwa miesiące od jej początku, brak znajomych, czucie się wyrzutkiem, przejawiło się w brak koncentracji i skupienia się. Niewiele wynosiłam z zajęć prowadzonych przez moich nauczycieli. Pomimo, że większość z nich była bardzo sympatyczna i zależało im na ocenach uczniów, to ja i tak byłam zbyt uparta, by się uczyć.
Kolejny nudny dzień w szkole i samotne popołudnie w domu z byle książką albo filmem ze starego, ledwo działającego laptopa. Myślę czasami do czego to wszystko zmierza? Do czego ja dążę i po co żyje? Są to oczywiście zwykłe pytania retoryczne, więc nie wymagam na nie waszej odpowiedzi. Niekiedy fajnie się jest komuś wygadać. Nie miałam jeszcze osoby, która, by mnie w tym temacie zrozumiała. No niestety tak jak mówiłam, życie nie zawsze jest fajne. Jutro rano szkoła, popołudnie, wieczór i następnego dnia znów to samo. I tak przez kolejne trzy lata mojego, nudnego, wyczerpującego życia. Aaaaaa… Po prostu idzie oszaleć. Nigdy nie byłam typem nerwowej osoby ani zamkniętej, lecz ostatnio bardzo się zmieniłam. Oprócz braku zainteresowania nauką, pojawiły się problemy z moją osobowością, wolałam spędzać czas w domu, zamknięta w swoim pokoju niż na zewnątrz, zamiast pójść na jakąś nudną lekcje, wolałam pójść na papierosa. Mama i tak nie zauważała mojego zachowania, oprócz złych ocen, więc było mi wszystko obojętne co się ze mną stanie. Wczoraj, gdy przechodziłam obok dworca kolejowego, natknęłam się na grupkę czterech chłopaków. Błagałam, by mnie tylko nie zaczepili. Jednak moje prośby nie zostały wysłuchane i jeden z nich zapytał:
– Dokąd to się wybierasz koleżanko?
– Nie jestem twoją koleżanką. – odpowiedziałam krótko, chcąc iść dalej, jednakże chłopak zatarasował sobą przejście. – Przepuść mnie!
– A co, jeśli nie zrobię tego? – spytał z cwaniackim uśmieszkiem i popatrzył na kolegów, którzy się już śmiali.
Wzbudziło to we mnie złość i gdy podnosiłam już dłoń, by sprzedać chłopakowi liścia prosto w policzek i dać mu do zrozumienia, że nie jestem nim zainteresowana. Podbiegł w nasza stronę brunet, o wręcz boskim ciele. Nie mam pojęcia, ile czasu chłopak musiał spędzać czasu na siłowni, ale była bardzo wysportowany i umięśniony. W jego tęczówkach, brązowych niczym gorąca czekolada bez dodatku mleka można by było się zatopić. A jego szczęka idealnie wygolona, kwadratowa ze śnieżnobiałym uśmiechem, który wręcz sprawia, że serce się topi, dodawała mu atrakcyjności.
– Co tu się dzieje? Zostawcie ją! – zapytał.
– Dobra. Spokojnie, już sobie stąd idziemy. -odrzekł przestraszony chłopak
– Zrobili Ci coś?
– Nie. Dzięki za pomoc, ale poradziłabym sobie sama.
– Tak, tak. Podrzucić Cię dokądś? Przynajmniej unikniesz nieprzyjemności ze strony innych facetów. Nie mówię tu oczywiście o sobie. – rzekł brunet, wskazując na swój motocykl po drugiej stronie torów.
– Niech Ci będzie. – odpowiedziała krótko.
Pędząc przez miasto i to w dodatku w deszczu, wtulona w ciało chłopaka, nie przejmowałam się niczym. Gdy dotarliśmy pod mój blok, chciałam oddać nowo poznanemu koledze kask, lecz ten kazał mi go zachować u siebie.
– Zobaczymy się znów, to będzie Ci potrzebny. Jak na razie zmykam. Do zobaczenia. – pożegnał się i odjechał.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Pierwszy raz poczułam coś takiego. Czyżbym się zakochała? Niee to na pewno nie możliwe. W końcu jestem Klaudia Nowak, ja się po prostu nie zakochuje. Postanowiłam jednak, że spotkam się kolejny raz z tajemniczym słodziakiem.
Otwierając drzwi do mieszkania usłyszałam jakąś rozmowę. Któż to mógł być? Przecież mama miała pracować do późna, a jest zaledwie siódma. Zakradłam się po cichu do środka i ujrzałam w kuchni moją matkę i jakiegoś… MĘŻCZYZNĘ?!
– Kto to jest? – zapytałam z szokiem, ponieważ mama nigdy nie sprowadzała nikogo do naszego mieszkania. A tu nagle taka niespodzianka.
– To może ja już pójdę. – zaproponował po cichu facet.
– Poczekaj! Musimy jej powiedzieć w końcu. Posłuchaj moja droga. To jest Marek i jest on twoim TATĄ!
– Ale jak to? Przecież mówiłaś, że wyjechał za granicę i ciągle na niego narzekałaś, a teraz co? Pijecie sobie razem kawkę?! Robicie ze mnie głupią?
Byłam bardzo wkurzona na nią, zawsze na ojca narzekała, mówiła, że to nieudacznik, który przestraszył się wizji bycia tatą. Czyżby przez cały ten czas miała z nim kontakt i to przede mną ukrywała? Zagotowałam się wręcz i z płaczem pobiegłam do swojego pokoju. Przekręciłam kluczyk w drewnianych drzwiach i rzuciłam się prosto na łóżko. Cała zapłakana z rozmazanym tuszem do rzęs pod oczami, nie mogłam w nocy zasnąć.
Następnego dnia, gdy zamiast do szkoły szłam na wagary, nadjechał znikąd mój ulubiony brunet. Zatrzymał się przede mną i ściągnął z głowy kask.
– A ty nie wybierasz się do szkoły?
– Powiedzmy, że mały dzień wagarowicza.
– Pomylił Ci się chyba marzec z listopadem. – chłopak zaczął się śmiać. – Ale niech Ci będzie. To, gdzie jedziemy?
– Jak to my?
– No ty i ja. Przecież nie będziesz się włóczyła sama.
– Skoro tak. To poczekaj wrócę się po kask.
I tak właśnie przemierzając pół miasta, dotarliśmy pod stary most na obrzeżach, gdzie zawsze była cisza i spokój od jakichkolwiek ludzi. Siedzieliśmy początkowo w ciszy, później wyciągnęłam papierosa i podłożyłam pod niego ogień.
– Dlaczego to robisz?
– Nie wiem. Pomaga mi się to odstresować i znieść moje ciężkie życie.
– Jakie ty masz ciężkie życie? – zakpił.
– Tak jakby moja mama mnie totalnie olewa, oprócz krytyki jaką na mnie rzuca, a wczoraj dowiedziałam się, że jednak przez całe moje życie miała kontakt z moim ojcem, którego nigdy nie poznałam. Jest prawie początek roku, a ja już nałapałam dużo jedynek, a ze znajomymi nie mam kontaktu. Po prostu siada mi psycha. Chcesz coś dodać?
– Okej. Widzę, że walisz z grubej rury, a przyznam, że tego się nie spodziewałem. I to tylko dlatego palisz? Przecież to bezsensu niszczyć swoje zdrowie. Nie sądzisz?
– Może i tak, ale mam po prostu strasznie trudny okres w moim życiu.
Chłopak znacznie się przysunął do mnie. Chwycił papierosa z mojej ręki i wyrzucił.
– Ejj.
– To dla twojego dobra, a teraz chodź się przytul, bo wiem, że na pewno tego potrzebujesz.
Zdziwiona jego postępowaniem, wtuliłam się mocno w jego ramiona. Tkwiliśmy tak dłuższą chwilę.
– Lepiej? – zapytał.
– Znacznie lepiej, dziękuję.
Mateusz, bo tak właśnie miał on na imię, odwiózł mnie pod blok i obiecał kolejne spotkanie. Byłam w niebo wzięta, że znalazłam takiego faceta jak on. Powoli jednak zaczynałam czuć do niego coś więcej niż przyjaźń. Tak właśnie mijały tygodnie, a z każdym spotkaniem nasza relacja stawała się coraz bardziej bliższa. Niedługo później zostaliśmy parą. Mateusz zabierał mnie na przejażdżki motocyklem i sprawiał, że nie odczuwałam moich problemów. Z mamą nadal nie miałam dobrego kontaktu. Oceny trochę się polepszyły, ponieważ to właśnie mój uroczy brunet pomagał mi z wszystkimi lekcjami jak dotąd. Życie nabrało w końcu sensu i koloru. Pierwszy raz byłam tak szczęśliwa. Poczułam jakby to miała być ta osoba, która zostanie ze na do końca moich dni, rozmyślając podczas kolejnej godziny fizyki, która była dla mnie udręką, lecz pomyślałam o tym, że Mateusz przyjedzie dzisiaj do mnie do mieszkania po południu. Gdy wróciłam ze szkoły w naszej kuchni znów krzątał się mój ojciec z matką.
– Co on tu znowu robi?
– Posłuchaj tata zostanie tu na parę dni. Zmienił się, chce odkupić swoje winy i ciebie poznać. Zobowiązał się też pomagać nam finansowo, więc nie będę musiała spędzać tyle czasu w szpitalu. Czy to nie wspaniale? Pomogę Ci też z nauką, poprawisz oceny i będziemy spędzać ten czas wspólnie, rodzinnie tak jak zawsze chciałaś.
– Nie wierze wam! Dlaczego od razu nie powiedzieliście mi prawdy?
– To dość ciężki temat. – odrzekł mężczyzna.
– Milcz. Nie chce tego słuchać!
– Proszę!
W tym momencie zadzwonił domofon. To Mateusz był już pod blokiem. I co teraz, przecież oni nie mogli go poznać. Jednakże mama zdążyła przede mną odebrać słuchawkę.
– Słucham. Kto tam?
– Dzień dobry. Jest może Klaudia? Byliśmy umówieni.
– Kim Pan jest?
– Jestem Mateusz i miałem dzisiaj przyjść do Klaudii. Mogła by ona podejść do słuchawki?
– Proszę poczekać.
Mama zrobiła wielkie oczy i mnie zawołała.
– Klaudia, kto to jest? Czemu nie powiedziałaś, że się z kimś spotykasz?
– To nie jest twoja sprawa! – krzyknęłam i wybiegłam z mieszkania.
– Wracaj tu! – zdążyła wykrzyczeć za mną matka.
Lecz ja już jej nie posłuchałam, biegłam po schodach, ile sił w nogach, przed wyjściem złapał mnie brunet.
– Hej kochana, a ty, dokąd?
– Przepraszam nie miało tak wyjść, ale znowu pokłóciłam się z rodzicami.
– Mała nie przejmuj się już. Zamiast siedzieć u ciebie możemy pojechać na wycieczkę motorem.
I tak właśnie czas ubiegł do wieczora. Nie chciałam wracać do domu, bo wiedziałam, że kolejny raz będę miała pogadankę o moim zachowaniu i o ojcu. Wiem, że zawsze chciałam ojcowskiego wsparcia, niestety jednak, nie w ten sposób by mnie oboje oszukiwali. Nie na tym miało się to opierać.
– Może mogłabym zostać dzisiaj u ciebie na noc?
– U mnie?
– No tak. Oczywiście jeśli się zgadzasz.
– A co na to twoi rodzice? Nie chcesz wrócić na noc?
– Nie chce, ale rozumiem, jeżeli masz coś przeciwko.
– Nie no, jasne, że możesz u mnie zostać. Nie ma problemu.
I tak właśnie pomimo ciągłego wydzwaniania mamy, nocowałam u Mateusza. Był bardzo troskliwy i zaopiekował się mną. Nie wypytywał o moją trudną sytuację rodziną, wiedział, że to dla mnie ciężkie. Rano, gdy się obudziłam, jego nie było. Nie odbierał moich telefonów, ani nie odpisywał na smsy. Ubrałam się i postanowiłam wyjść z kawalerki. Wróciłam prosto do mieszkania. W końcu było ono puste. Prawdopodobnie mama była znowu w szpitalu. Cały dzień spędziłam zamartwiając się co z Mateuszem, wykonałam jeszcze parę telefonów do niego, ale wciąż nie odbierał. Późną nocą słyszałam, jak matka wróciła z pracy. Odłożyłam szybko laptopa udając, że śpię. Skrzypiące, drewniane drzwi uchyliły się rzucając na moje łóżko ogrom promieni świecącej się w salonie lampy. Mama podeszła do mnie i usiała na skraju. Pogłaskała mnie po czole i dała buziaka. Gdy kierowała się już do drzwi, odwróciła się i powiedziała:
– Dlaczego kochanie sprawiasz tyle problemów?
Łzy pociekły mi z oczu. Sama nie rozumiałam swojego zachowania. Dlaczego właśnie taka musiałam być, może te wszystkie problemy da się rozwiązać. Ale moje uparte ja nie pozwalało mi się do tego przyznać. Długo jeszcze rozmyślałam nocą i gdy myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy, wtedy przyszło powiadomienie na mój telefon. To był sms od Mateusza.
,, Sorki. Nie mam czasu. Zajęty jestem ’’
Gdy zapytałam, czym jest tak bardzo zajęty, że nie może porozmawiać ze swoją dziewczyną, wtedy, gdy tego potrzebuje to on już nie odpisywał. Moje serce zaczęło rozpadać się na kawałki. Zaczęłam dławić się własnymi łzami.
Nazajutrz, gdy szłam do szkoły, zobaczyłam motocykl Mateusza, koło stacji kolejowej, tam pierwszy raz się spotkaliśmy. Za budynkiem dworca brunet całował się z jakąś dziewczyną
– Co tu się dzieje? Zwariowałeś?
– Słuchaj mała, po co się tak złościć. Przecież nic się takiego nie dzieje.
– Nic się nie dzieje?! Ja Ci ufałam! Byłam w Tobie zakochana. Myślałam, że ty we mnie też! Obiecałeś być na zawsze.
– Nie spinaj się, moja droga.
– Jesteś wstrętny. Nie zbliżaj się już do mnie nigdy w życiu!
I pobiegłam jak najdalej tylko się dało. Zatrzymałam się dopiero, gdy dobiegłam do nieznanej mi dzielnicy. Wbiegłam w jedną z uliczek. Nie chciałam czuć takiego bólu. Chciałam wręcz zapaść się pod ziemie, zniknąć, odebrać sobie życie. Wszystko naraz. Jak widać ufać nie można nawet sobie. Nie wiem, czy żyje tylko udaje. Wzięłam rozbite szkło butelki i przyłożyła do nadgarstka. Byłam zbyt naiwna dla świata. Chciałam znaleźć światło, które nawet nie istnieje. Przeciągnęłam szkło po skórze i w końcu poczułam ulgę…